Za kilkadziesiąt lat nasze postępowanie będzie zapewne podawane jako przykład skrajnej ekonomicznej głupoty.
05.08.2011 20:24 GOSC.PL
Dzieci w szkołach będą pisały na sprawdzianach z historii: „Polacy na początku XXI wieku zgodzili się płacić znacznie więcej za energię elektryczną, żeby ograniczyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Co prawda jeden wulkan w czasie jednej erupcji wyrzuca do atmosfery znacznie więcej dwutlenku węgla, niż cała ludzkość produkuje przez wiele lat, ale Polacy ogarnięci ekologicznym zapałem nie zwrócili na taki szczegół uwagi. Co prawda wielu naukowców powtarzało, że nie ma ani jednego dowodu, że działalność człowieka ma jakikolwiek wpływ na zmiany ziemskiego klimatu, ale kto by gadał z takimi nieekologicznymi oszołomami. Na pewno nie dziennikarze, bo media zazwyczaj wolą straszyć ludzi, niż uspokajać. Poza tym Polacy ochoczo zgodzili się na ograniczanie emisji CO2 w swojej opartej na węglu energetyce, bo Francja i Niemcy o to bardzo ładnie prosiły. Co prawda Polska, licząc od 1989 roku, już i tak ograniczyła emisję CO2 najbardziej ze wszystkich państw na świecie, bo o 31,9 procent, ale nie wykorzystała tego sukcesu w negocjacjach nad pakietem klimatycznym. Przeważyło panujące w pierwszych latach trzeciego tysiąclecia przekonanie, że nie wypada bronić jakichś tam ciasnych, narodowych interesów, kiedy wreszcie pozwolono Polakom dołączyć do zachodnioeuropejskiej rodziny narodów”.
Może ktoś tak napisze nawet szybciej, niż za kilkadziesiąt lat. „Rzeczpospolita” w tym tygodniu obliczała, że już za dwa lata Polacy zapłacą za prąd około jedną trzecią więcej, niż obecnie. Teraz na giełdzie energii megawatogodzina kosztuje 190–200 zł. Za dwa lata będzie to 270 zł, lub, jeśli Komisja Europejska nie zgodzi się na okres przejściowy dla Polski, nawet 320 złotych.
Na razie mało kto tym się przejmuje. Większość woli dyskutować o tym, czy Ziobro powinien stanąć przed Trybunałem Stanu, czy nie. Ale to się zmieni. Partia, która wygra najbliższe, październikowe wybory, nie ma się za bardzo z czego cieszyć, bo to na niej skupi się złość wyborców, złość zbliżająca się nieubłaganie. Wyborcy za dwa lata nie będą w stanie zrozumieć, że tak duże zwiększenie domowych rachunków za prąd jest dla ich dobra. Co gorsza, z powodu wysokich cen energii z polskich elektrowni, spadnie wtedy konkurencyjność całej naszej gospodarki. I co za tym idzie, zwiększy się liczba bezrobotnych.
Premierowi Tuskowi ta fala niezadowolenia może bardzo nie zaszkodzi, jeśli prawdą są plotki, że zabiega o wysokie stanowisko w instytucjach unijnych. Ujdzie mu wtedy na sucho, że to on bezrefleksyjnie zgodził się na ograniczenie emisji CO2 w przemyśle o 20 procent w latach 2013 – 2020.
W lipcu Polska zaskarżyła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości jedną z niekorzystnych dla nas decyzji Komisji Europejskiej, dotyczącą sposobu obliczania emisji. Czy towarzyszyły temu jakieś działania pokazujące, że Polska przynajmniej w tej sprawie jest zdeterminowana? Nic o tym nie wiadomo. Owszem, temat ten został przywołany na wspólnej konferencji Donalda Tuska i przewodniczącego Komisji Europejskiej Manuella Barroso, w czasie inauguracji polskiej prezydencji. Premier Tusk powiedział ugodowo: „Dzisiaj podejmujemy procedurę związaną z CO2, ale to oczywiście nic osobistego”.
Jasne, nic osobistego. Żeby tylko pan Barroso nie pomyślał, że Polska stawia tę sprawę na poważnie. Ot, chodzi tylko o to, żebyśmy wytłumaczyli społeczeństwu: „my walczyliśmy jak lwy, ale to Unia i Europejski Trybunał Sprawiedliwości zdecydowali inaczej”.
Że co, że niby Trybunał jest niezawisły i nie ulegający naciskom? Wolne żarty. Krzyże we włoskich szkołach dopiero w apelacji przestały, zdaniem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, naruszać wolność ateistów. Trybunał Praw Człowieka z pewnością nie zmieniłby zdania, gdyby nie wyjątkowo ostra reakcja 11 państw, w tym pierwszoligowych Włoch i Rosji.
Dlatego tak smutne z punktu widzenia interesów Polski jest piszczenie cienkim głosikiem do przewodniczącego Komisji Europejskiej: „ale to oczywiście nic osobistego”.
Przemysław Kucharczak