Boję się o amerykańskich żołnierzy. Szkolą ich na religijnych fanatyków.
05.08.2011 11:05 GOSC.PL
W USA głośno o pewnej broszurce. W kalifornijskiej bazie Vanderberg żołnierze specjalizujący się w obsłudze wyrzutni rakiet z głowicami atomowymi wkuwają „Etykę nuklearną”. Broszura stawia m.in. pytania o to, czy wojna może być sprawiedliwa. I, posiłkując się cytatami z Biblii, stara się utwierdzić żołnierzy w słuszności ich misji. Bo mogą wątpić, mieć jakieś wyrzuty sumienia, o czym świadczy pytanie: „Czy wierzysz w swoją misję?” Jest zatem i Stary, i Nowy Testament (rzymscy żołnierze przyjmują chrzest bez konieczności występowania z armii), jest też św. Augustyn. Są przywołane kryteria, jakie musi spełniać wojna, by uznać ją za sprawiedliwą. I wszystko w porządku. Taka, jak sądzę, powinna być też rola kapelanów wojskowych, prowadzących rekolekcje dla żołnierzy. Pewnie niejeden z nich zastanawia się, czy wojna, w której ma uczestniczyć, jest do pogodzenia z jego wiarą. I na żaden naiwny pacyfizm z mojej strony proszę nie liczyć: oczywiste jest, że obrona ojczyzny do świętych obowiązków należy. Tyle że w amerykańskiej broszurce wojna jest sprawiedliwa zawsze, gdy prowadzi ją U.S. Army. Także wtedy, jak sądzę, gdy przyjdzie zbombardować wioski z cywilami (oczywiście, przez pomyłkę, jak zawsze). Nikt już w broszurce nie stawia pytań, czy jest to do pogodzenia z kryterium proporcjonalności użytych środków. A zatem łączenie słusznych poglądów na temat wojny sprawiedliwej z pompowaniem w młode najczęściej (i co tu dużo mówić, niekoniecznie zbyt lotne) umysły żołnierzy amerykańskich przekonania o moralności użycia bomby atomowej, gdy tylko padnie rozkaz, pachnie indoktrynerską zbrodnią. A posiłkowanie się cytatami z Biblii wychowuje religijnych fanatyków, gotowych wykonać najbardziej nieludzkie rozkazy z imieniem Boga na ustach. Zresztą, dowództwo sił powietrznych USA nie kryło, co jest celem szkolenia (teraz już ponoć zawieszonego): „Tutaj potrzebni są ludzie, którzy mają takie nastawienie i taki stan umysłu, że w odpowiednim momencie nie będą się wahać i powiedzą: "Tak, mogę to zrobić!" Żeby było śmieszniej/tragiczniej, w broszurce jako autorytet w „etyce nuklearnej” występuje niejaki Werner von Braun, nazista, zatrudniony po II wojnie światowej przez Amerykanów. Jako naukowiec w III Rzeszy pracował dla Hitlera nad programem rakietowym. Amerykanie wykorzystali jego wiedzę. Sam Braun po wojnie tłumaczył, że cieszył się, że trafił w ręce amerykańskie. Dla USA zaczął pracować nad rakietami przenoszącymi pociski atomowe. W broszurce jest też jego wypowiedź: „Chcieliśmy uchronić świat przed kolejną wojną i postanowiliśmy dać to dziecko (wiedzę) ludziom, którzy kierują się w życiu nauką Biblii...”. No pewnie, bomby atomowe zrzucane z Biblią w kieszeni i Ewangelią na ustach wyrządzają mniej szkody, prawda? Prawda?
Jacek Dziedzina