Jest coś poniżającego dla ludzkiego rozumu, poczucia smaku i – proszę wybaczyć naiwność – podstawowej potrzeby sprawiedliwości, że trzy lata od pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę przywódca tzw. wolnego świata chwali oprawcę i poniża ofiarę. Nic nowego? Niezupełnie.
24.02.2025 08:54 GOSC.PL
Nic lepiej nie podsumowuje tego, czego świadkami jesteśmy od tygodnia, niż słowa Dmitrija Pieskowa, rzecznika Kremla, nie kryjącego zadowolenia z faktu, że Rosja „w pełni podziela” stanowisko USA wobec Ukrainy. Trudno się dziwić temu entuzjazmowi w Moskwie – wypowiedzi Donalda Trumpa o prezydencie Ukrainy („dyktator bez wyborów”) i o rzekomych przyczynach wojny („nigdy nie powinniście byli [Ukraińcy] tego zaczynać”), to zbitka propagandowa, jakiej nie powstydziliby się Putin, Miedwiediew, Ławrow, Zacharowa i Pieskow razem wzięci.
Nie mam ochoty bawić się w zgadywanki, ile w tym negocjacyjnej taktyki, a ile zwykłej trumpistowskiej buty, wiem jedno: pokoju to nie przyniesie. Owszem, być może taka jest cena zawarcia jakiegoś porozumienia, które zaowocuje zawieszeniem broni, ale nie ma najmniejszego powodu, by wierzyć, że postawi to tamę dalszym zakusom Putina i jego spadkobierców. Przeciwnie, podanie agresorowi na tacy oferty „zakończenia konfliktu” nie tylko bez warunków wstępnych, ale wręcz z przyznaniem mu racji w tym „sporze”, jest daniem zielonego światła dla kolejnych agresywnych działań. Zapewne odsuniętych w czasie, ale bez wątpienia przygotowywanych na Kremlu od dawna.
Najbardziej tragiczną postacią w ostatnim biegu wydarzeń jest oczywiście Wołodymyr Zełenski. Jego porażka wydaje się na tę chwilę oczywista: człowiek, który odważył się nie poddać agresorowi w ciągu trzech dni, ale broni się od trzech lat, jest dziś publicznie linczowany przez prezydenta USA, który w tym temacie zdaje się mówić biegle po rosyjsku. A na pewno po kremlowsku. W wymiarze symbolicznym można mówić o porażce nie tylko samego Zełenskiego, ale wszystkich walczących Ukraińców. Bo gdy lider tzw. wolnego świata publicznie stosuje wobec ich przywódcy kuriozalne połajanki, tylko dlatego, że ten „ośmielił się” nie przyjąć od razu poniżających warunków „strategicznego partnerstwa”, to trudno nie widzieć w tym sygnału: z nami, mającymi realną władzę, lepiej nie zadzieraj; albo bierzesz, co dajemy, albo giniesz.
Mam świadomość, że oburzanie się na takie działania brzmi naiwnie, żeby nie powiedzieć śmiesznie, w świecie geopolitycznych układanek, który tak zawsze działał i działać będzie. Może z tą różnicą, że zazwyczaj presja, wywierana na słabszych, odbywa się jednak w białych rękawiczkach, a nie w kowbojskich butach. Tylko czy aby na pewno to jedyna różnica? Czy koncert mocarstw w najbardziej brutalnym wydaniu to jedyny możliwy scenariusz? Ponieważ Donald Trump i jego środowisko polityczne chcą uchodzić za reprezentantów i kontynuatorów najlepszych tradycji republikańskich i konserwatywnych, warto w tym miejscu przypomnieć Ronalda Reagana i jego doktrynę, która doprowadziła do upadku ZSRR.
Reaganowi realizacja tego celu zajęła kilka lat, ale aż strach pomyśleć, co by się stało ze światem, zwłaszcza w naszej części globu, gdyby zamiast swojej doktryny – w której Moskwa i jej reżim były nazwane wprost imperium zła – zastosował doktrynę przypominającą dzisiejsze działania Trumpa. Z jednej strony nie ma prostej analogii do dzisiejszej sytuacji i dzisiejszej Rosji, z drugiej – różnicy wielkiej też nie ma. Rosja pod wodzą Putina pozostaje imperium zła. Udowadniała to wiele razy (karmiona przez świetne relacje i biznesy ze stolicami zachodnioeuropejskimi), a najmocniej udowodniła to 24 lutego 2022 roku. Jeśli Donald Trump naprawdę postawił na dogadanie się z Putinem, to wypada życzyć obu panom szczęśliwego związku. A nam, frajerom naiwnie wierzącym w „podstawowe wymogi sprawiedliwości”, pozostaje… wierzyć w nie nadal. Gloria victis!
P.S. Obym za rok, dwa sam mógł uznać obawy zawarte w tym tekście za mocno przesadzone, a Ukraińcy mogli cieszyć się pokojem.
Jacek Dziedzina
Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.