Dlaczego w 2025 roku w małym miasteczku czarnoskóry mężczyzna jest witany jak kosmita?
Zgon przed weselem – taki intrygujący tytuł nosi nowa polska komedia wyprodukowana przez Netflix. Fabuła nie jest specjalnie oryginalna. „Konserwatywni rodzice muszą pokonać swoje uprzedzenia, by zaakceptować narzeczonego córki”, czytamy w opisie zamieszczonym na platformie z filmami. Narzeczony jest ciemnoskóry, przyszły teść to podręcznikowy kmiot z ciemnogrodu. Jego zachowania, komentarze napisane zostały bardzo grubą kreską, jak to w komedii. Zapewne bawią, skoro film jest już na pierwszym miejscu rankingu Netflixa. Równolegle na konkurencyjnej platformie Max dostajemy premierowy serial „Przesmyk” opowiadający możliwy scenariusz rozwoju wojny hybrydowej na naszej wschodniej granicy. Już w pierwszym odcinku jesteśmy świadkami sceny, w której mieszkańcy strefy przygranicznej, troglodyci z kijami, polują na uchodźców, którymi opiekują się piękni i młodzi wolontariusze ze stolicy. Co łączy oba filmy wyprodukowane nie tylko dla nas, ale na globalne rynki? Niestety to, że utwierdzają najgorsze i najgłupsze stereotypy dotyczące Polaków.
Czy w naszym kraju rasizm jest problemem społecznym? Na pewno w mniejszym stopniu niż na Zachodzie. Oczywiście nie wiadomo, co nas czeka w najbliższej przyszłości, gdy Polska przestanie być etnicznym monolitem, ale już dziś, zwłaszcza w dużych miastach, żyją obok siebie ludzie o różnym kolorze skóry. Zgodnie. Jasne, że trzeba dmuchać na zimne, piętnować przejawy ksenofobii, ale raczej nie tak, jak w powyższych przykładach. Po pierwsze, zestawienie ciemna prowincja–oświecone centrum jest kompletnym wymysłem. Dlaczego w 2025 roku w małym miasteczku czarnoskóry mężczyzna jest witany jak kosmita, a mieszkańcy zachowują się niczym sanacyjni chłopi? Po drugie, straszenie polskim ludem biegającym za uchodźcami po lesie jest wpisane w szerszy kontekst. Tak opisywano w 2022 roku wydarzenia na granicy z Białorusią, nie stroniąc nawet od porównań do polowania na Żydów w czasie wojny. A w tle były czarno-‑biały (dosłownie i w przenośni) film Agnieszki Holland i wyssane z palca reportaże w „Gazecie Wyborczej”.
Nawet zakładając dobre intencje autorów tych scenariuszy, trudno nie zauważyć, że scenariusze te są naiwne, kłamliwe, a przez to przeciwskuteczne. A przy okazji przyprawiają nam paskudną gębę.