Bądźcie roztropni jak węże

Zawsze trzeba mieć na uwadze kontekst czasu i przestrzeni – może być tak, że w danych okolicznościach lepiej wstrzymać się z wyrażaniem nawet słusznych racji, bo w konkretnym momencie mogą one przynieść więcej szkody niż pożytku.

Małżeństwo nauczyło mnie wielu rzeczy, ale jedna z najważniejszych lekcji jest taka, że w życiu bardzo często nie chodzi o rację. Co więcej, nawet kiedy się do tej racji jest przekonanym i istnieją dość obiektywne przesłanki, że to właśnie nasza racja w jakimś sporze jest prawdziwa, trzeba być bardzo ostrożnym z wyciąganiem z niej wniosków. Wreszcie zawsze trzeba mieć na uwadze kontekst czasu i przestrzeni – może być tak, że w danych okolicznościach lepiej wstrzymać się z wyrażaniem nawet słusznych racji, bo w konkretnym momencie mogą one przynieść więcej szkody niż pożytku.

Przed kilkoma dniami na portalu Klubu Jagiellońskiego ukazał się tekst „Musimy zabrać 800 plus Ukraińcom? Tak, dla ich własnego dobra”. Abstrahując na chwilę od tytułu, w artykule autor starał się obalić kilka mitów dotyczących obecności imigrantów zza naszej wschodniej granicy. Jakie to mity? Po pierwsze, że „socjal” dla Ukraińców drenuje polski budżet. Po drugie, że koszty pomocy materialnej dla Ukraińców rosną. Po trzecie, że Ukraińcy wyzyskują polski ZUS. Po czwarte, że zamiast pracować Ukraińcy siedzą na garnuszku polskiego państwa. Po piąte, że pracują na czarno i nie płacą podatków. Po szóste wreszcie, że zabierają pracę Polakom. Żadna z tych tez nie znajduje bowiem istotnego potwierdzenia w twardych danych. 

Rozumiem, że znajdą się jednostkowe historie, które tworzą glebę dla antyukraińskich stereotypów. Sam jednak od dawna staram się przekonywać, że wyciąganie daleko idących wniosków z takich jednostkowych historii nie jest najlepszym pomysłem. Dlatego byłem wdzięczny autorowi, że na chłodno zmierzył się z tymi wszystkimi stereotypami i mitami. Problem pojawił się jednak w momencie konkluzji. Jak one brzmią? W uproszczeniu – to nic, że wspomniane tezy nie mają potwierdzenia w danych; skoro Polacy mają przekonanie, że Ukraińcy ich okradają na „socjalu”, trzeba im go zabrać, żeby nie pogłębiać i tak negatywnych nastrojów wobec przybyszów ze wschodu. 

Wydaje mi się to dość osobliwy tok rozumowania. Tak, co prawda Ukraińcy Was nie okradają, ale skoro tak myślicie i to sprawia, że czujecie wobec nich niechęć, zabierzemy im jakiekolwiek wsparcie. Także osobom (nielicznym, ale jednak), dla których to wsparcie jest być albo nie być. Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, że w ten sposób negatywne emocje w polskim społeczeństwie znikną. Obawiam się, że będzie dokładnie odwrotnie. Dzisiejsze antyukraińskie pohukiwania ze strony wielu kandydatów w kampanii prezydenckiej prędzej napędzą resentymenty. Kiedy już zabierzemy im „socjal”, za chwilę pojawią się postulaty deportacji. Tym bardziej, że już od swoich ukraińskich studentów słyszę o aktach słownej agresji, z którą od niedawna przychodzi im się mierzyć. Odebranie 800+ nie uleczy nienawiści, bo jakoś trudno mi nazwać emocję stojąca za takimi okrzykami inaczej. 

Podobny kłopot mam z ostatnim felietonem o. Wojciecha Surówki OP, opublikowanym w „Gościu Niedzielnym”. Autor w tekście „Siła bezsilnych” utyskuje na brak religijnego i publicznego zaangażowania zwłaszcza młodego pokolenia Polaków i wzywa do włączenia się w modlitewną akcję „Polska na skale”. Dominikanin ma rację – modlitwa jest cenną i ważną formą ludzkiej aktywności, także w przestrzeni publicznej. W mojej głowie rodzi się jednak pytanie, czy to właściwy moment, aby organizować wielkie akcje modlitewne, w których sercu stawia się takie kategorie jak Polska i naród. Nawet bowiem wbrew szlachetnym intencjom organizatorów tej akcji (a nie mam powodów, by je kwestionować), jesteśmy świadkami narastającej fali nacjonalistycznych emocji. Takich, w których nie jesteśmy już za czymś, ale raczej przeciw komuś, przed czym tak bardzo przestrzegał choćby bł. ks. Jerzy Popiełuszko. W ostatnim czasie miałem okazję rozmawiać zarówno z księżmi-rekolekcjonistami przemierzającymi Polskę jak i hierarchami i z tych rozmów wyłania się jednak dość frasujący obraz. Zdarza się bowiem, że parafie stają się przestrzenią polityczno-narodowej agitacji.

W takiej sytuacji, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, modlitwa może zostać zaprzęgnięta jako oręż w politycznej walce. Obserwując wydarzenia zza Oceanu, klimat może temu sprzyjać. Tym bardziej, że i nasza rodzima kampania może tworzyć pokusy dla różnych polityków, aby wykorzystać wiarę i Kościół Katolicki, czyli powszechny, do swoich partykularnych interesów. Przejawem roztropnego rozeznania w tej sytuacji powinno być raczej działanie, które utrudni wykorzystanie naszych dobrych intencji w niewłaściwych celach. Wydaje mi się, że wzywanie do odebrania 800+ czy modlitewnej akcji „Polska na skale” w tym momencie niekoniecznie jest najbardziej roztropnym pomysłem.   

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.