Świat burzy się, kiedy grzech i łaska zostają nazwane po imieniu.
Przypadek pierwszy: styczniowa „Więź”. Ksiądz profesor podejmuje jeden z najboleśniejszych wątków sekularyzmu przeorującego Polskę – niewierzące dzieci wierzących rodziców. Uspokaja: „To, co rodzice biorą za »niewiarę« swoich dzieci, może oznaczać wiele różnych postaw. Może być odejściem od wiary albo odejściem od sposobu wiary praktykowanego przez rodziców. Może też być czymś zupełnie innym”. Radzi: „Najbardziej podoba mi się postawa tych wierzących rodziców, którzy nie przeżywają tej sytuacji dramatycznie i zachowują serdeczne, żywe więzi rodzinne. Gdy (…) ten temat ani nie wraca zbyt często, ani nie wisi w powietrzu (…). Kiedy – mówiąc kolokwialnie – nie ma tematu”. Rodzice – tłumaczy profesor – „muszą wykonać pracę duchową, samych siebie przemienić wewnętrznie, aby być zdolnymi do faktycznego poluzowania. (…) W takiej pracy duchowej pomocne może być rozbrojenie prostej dychotomii: wierzący – niewierzący”.
Zachować serdeczne i żywe więzi – jasne, konieczne. Ale co to znaczy „nie ma tematu” i „nie przeżywać tej sytuacji dramatycznie”? Czy nie jest raczej tak, że w przestrzeni serdecznej więzi trzeba szukać takiej formy komunikacji, która nie wywoła wojny religijnej, a która wyrazi całą miłość, cierpienie i troskę o zbawienie dziecka, zamiast luzować dramat i rzecz zamilczeć? Że to trudne? Jasne. Lecz konieczne, jeśli nasza miłość jest i ma być prawdą. A jeśli nasze dziecko zachoruje nie na chorobę duszy a, dajmy na to, na białaczkę? Nie przeżywać tej sytuacji dramatycznie i nie ma tematu? I co to znaczy „rozbroić prostą dychotomię wierzący – niewierzący”? Nie umiem też oderwać tej kwestii od przejmujących słów Jezusa: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką” (Mt 10,34-35).
Przypadek drugi: adwentowy „Tygodnik Powszechny”. Filozof opowiada o swoim zbliżaniu się do chrześcijaństwa. Mówi: „Znienacka, pośrodku świata gnostycko-jungowskiego, w którym byłem wówczas zanurzony, Bóg chrześcijański wydał mi się Kimś, czyje istnienie byłoby najlepszym możliwym scenariuszem. (…) Chrześcijaństwo wydaje się nie tylko »wystarczająco dobrym« projektem życiowym, ale i odtrutką na teorie spiskowe, fake newsy, polaryzację (…) układ idei i wartości, jaki niesie ze sobą świat chrześcijański, wydaje mi się układem, na który mogę postawić”. Wszystko pięknie. A jednak: scenariusz, projekt, układ. Byłoby, wydaje się, „jeśli Bóg jest” (tytuł rozmowy). Dobrze, że filozof zdaje się (!) wychodzić z piekła intelektualistów, jakim od tysięcy lat jest gnoza, ale ciągle sporo tu asekuracji, zapętleń, dwumyślenia, obaw, by nie okazać się zbyt prostodusznym: „Opowieść o grzechu pierworodnym można rozpatrywać jako perwersyjną formę samoponiżenia, ale można też widzieć w niej głębokie rozpoznanie ułomności ludzkiej natury. (…) Papieży warto czytać, tak samo jak warto czytać proroków ateizmu”. Symetryzm? Serio?
Jak to się dzieje, że najprostsi członkowie róż różańcowych nie mają tych dylematów? Nie umiem oderwać tej kwestii od przejmujących słów Jezusa: „zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11,25).
Przypadek trzeci: świąteczny „Gość Niedzielny”. Profesor recenzuje polski Kościół. Twierdzi: „Polski Kościół po 1989 roku był i jest przepełniony lękiem. Lękiem przed nowoczesnością, przed obcymi, przed samodzielnością myślenia, przed wolnością w Kościele, przed dzieleniem się odpowiedzialnością ze świeckimi, przed kobietą w Kościele itd. (…) budzi poczucie, że trzeba uciekać z tego świata. A najlepiej chronić się w murach kościoła, które bronią przed złym, przeżartym niegodziwością światem”.
Ratzinger diagnozował ten stan rzeczy tak: „To nie chrześcijanie przeciwstawiają się światu. To świat jest w opozycji do nich, odkąd ogłoszono prawdę o Bogu, Chrystusie i człowieku. Świat ten burzy się, kiedy grzech i łaska zostają nazwane po imieniu. Chrześcijanin musi przeciwstawić się wszystkiemu, co jest niby logiczne i naturalne, a co Nowy Testament nazywa »duchem świata«. Nadszedł czas, by odnaleźć w sobie odwagę bycia nonkonformistą, zdolność do stawiania oporu, do odkrywania prawdziwego oblicza niektórych tendencji we współczesnej kulturze”.
Jeszcze raz Ratzinger, trzem przypadkom z dedykacją: „Dzisiaj czujemy, że świat w Kościele zwraca się przeciwko Kościołowi, chce przeforsować swoje kryteria, z Kościoła chce uczynić świat i nie chce tej decyzji Jezusa, której wymaga posłuszeństwo Jego słowu szczególnie tam, gdzie to słowo nas oczyszcza i zmienia”.