Jeśli ktoś zastanawia się, do czego potrzebne są światu zakony i zgromadzenia zakonne, czynne i kontemplacyjne, powinien odwiedzić klasztorną furtę. Wszędzie tętni życie - wewnętrzne życie modlitwy i ciszy, ale także to, które codziennie wypełnia konkret miłości.
Na pogrzebie brata Józefa Bałabana były tłumy. Krakowianie przyszli, by pożegnać legendarnego furtiana, który hojnie dzielił się z nimi franciszkańską pogodą ducha. W krakowskim klasztorze mieszkał 40 lat, aż do swojej śmierci. Początkowo posługiwał jako zakrystianin w bazylice. Po dwóch latach trafił na furtę. Był znanym pod Wawelem ogrodnikiem, w wolnych chwilach wyrabiał różańce. „Teraz, jak siedzę na furcie i nikt nie dzwoni, to zaraz bym zasnął. Nie wiem, czy to już takie lata, czy przychodzi koniec mój. A tak robię coś pożytecznego” – opowiadał. Ludzie jednak nie pozwalali mu zasypiać. Jak żartobliwie wspominał o. Piotr Cuber OFMConv,, brat Józef był cichy i skromny, a celebrytą został trochę wbrew swojemu usposobieniu. Interesowały się nim media, prosząc o wywiady i nagrania. Ludzie go pokochali nie za wielkie dzieła, tylko za pokorę i radość, której nie szczędził zaglądającym do bazyliki przy Placu Wszystkich Świętych.
Zaledwie parę kroków od świątyni franciszkańskiej znajduje się bazylika dominikanów. Tutaj przez lata posługiwał jako zakrystianin i jałmużnik brat Andrzej Pastuła OP. Zmarł w sile wieku, pozostawiając po sobie wspomnienie serdeczności i życzliwego konkretu miłości. - To było zadziwiające, że służył przede wszystkim tym, którzy nie mogli mu się odwdzięczyć: ubogim, zapomnianym. Mawiał: „Lubię tych moich staruszków” - wspominał o. Paweł Kozacki OP. Do braci kaznodziejów ludzie zaglądają jednak nie tylko po pomoc materialną. – Ciągle mnie zadziwia, jak wielkim zaufaniem jesteśmy darzeni. Przychodzą do nas ludzie „z ulicy”, którzy pragną rozmowy z duchownym na różne tematy – opowiadał o. Tomasz Franc OP. Są to osoby wierzące, które poszukują odpowiedzi na pytania o swoją psychikę, o emocje, i nie znajdują ich np. w konfesjonale, w duszpasterstwie, w literaturze. Albo boją się takie pytania zadać. - Zaskakuje mnie poziom szczerości, autentyczności i cierpienia osób, które zaglądają na furtę. To jest poruszające – wyznaje dominikanin.
Przechodząc do końca ulicą Stolarską, trafiamy na Szpitalną, gdzie od wieków mieszkają siostry kanoniczki Ducha Świętego, popularnie zwane duchaczkami. Ten adres znają ubodzy i bezdomni, bo tutaj zawsze znajdzie się dla nich kawałek chleba, odrobina zainteresowania i rozmowy. Swoje miejsce mają u duchaczek również ludzie młodzi. Przychodzą z ulicy po to, by wypić gorącą herbatę, znaleźć spokojne miejsce do nauki, pogadać z rówieśnikami. Wielu z nich mówi, że tutaj jest ich dom. Drzwi są zawsze otwarte, a nawet jeśli tak nie jest, wystarczy sms, by się otworzyły. – Jesteśmy w centrum Krakowa, niemal przy Rynku Głównym. Chodziło nam o to, by otworzyć klasztor, niech ludzie tu przyjdą – tłumaczy s. Pia Kaczmarczyk CSS. I przychodzili już wtedy, gdy mury przytulnej dziś zakonnej kawiarenki były puste. Przynosili meble, pomagali w urządzaniu. Jak to w domu.
U braci kapucynów pomocy szukają ubodzy. Pan Janusz do „ojców Pio”, jak ich nazywa, zagląda od lat. Najpierw po kanapki i herbatę. Dziś, gdy pomogli mu wrócić do życia bez alkoholu, w godnych warunkach, zagląda tutaj już nie po wsparcie, ale po to, by pomodlić się chwilę w świątyni, porozmawiać z tymi, którzy próbują wyjść z kryzysu bezdomności.
Siostry i bracia konsekrowani nie mogą narzekać na nudę i spokój nawet w zakonach kontemplacyjnych. Dzwonki na furcie odzywają się często na przykład u bernardynek na Poselskiej, gdzie mniszki opiekują się sanktuarium św. Józefa. Nawet kard. Karol Wojtyła mawiał: „Idźcie do bernardynek! Ile razy prosiłem o modlitwę, zawsze byłem wysłuchany”. Siostry modlą się w intencjach, które powierzają im ludzie. - Proszą o pracę, o pomoc w sprzedaży mieszkania czy kupnie samochodu. Przychodzą z trudnościami rodzinnymi i problemami ze zdrowiem. Młodzi zawierzają tu swoją przyszłość, prosząc o dobrego męża czy żonę – opowiada jedna z mniszek. Do sióstr napływają intencje różnymi drogami: mailowo, pocztą tradycyjną, telefonicznie. Jest wielu takich, którzy przychodzą na furtę, by prosić o modlitewne wsparcie. – Chcą, by św. Józef towarzyszył im w życiu. Potrzebują tego zwłaszcza osoby pogrążone w smutku – dodaje bernardynka.
Podobnie jest nieco dalej od centrum miasta, u karmelitanek na Łobzowie. Siostry wiele razy przekonywały się nie tylko o ogromie ludzkich potrzeb, ale też o hojności zatroskanych o ich dobro krakowian. – Kiedyś miałam ugotować dla sióstr fasolkę szparagową. Nie było jej dużo. Cały wieczór marudziłam, że dam każdej po szparagu, bo nie wystarczy dla wszystkich. Okazało się, że w tym czasie ktoś przyszedł i zostawił nam całe wiadro fasolki – wspomina siostra Joanna.
Na Piaskach Wielkich mieszkają klaryski kapucynki. Siostra Judyta Katarzyna Woźniak wiele mogłaby powiedzieć o tym, jak serdeczne są sąsiedzkie relacje. Najwięcej jednak mówi o tym stół w małej rozmównicy klasztornej. Nie ma kraty klauzury. Prowadzą tu dwie pary drzwi – od strony odwiedzających i od strony mniszek. Długi, wąski, przecinający pokój na połowy stół – jak mawiają siostry – nie oddziela ich od świata. On je z nim łączy.
Magdalena Dobrzyniak Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim i podyplomowych studiów edytorskich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. W mediach katolickich pracuje od 1997 roku. Wykładała dziennikarstwo na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Autorka książek „Nie mój Kościół” (z bp. Damianem Muskusem OFM) oraz „Bezbronni dorośli w Kościele” (z o. Tomaszem Francem OP).