Dzień Judaizmu, Tydzień Ekumeniczny i Dzień Islamu utrwaliły się w polskim Kościele, ale wciąż budzą emocje i spory wśród katolików. Czy dialog religijny jest nam potrzebny? A jak tak, to jaki?
29.01.2025 09:19 GOSC.PL
Za nami chyba najciekawszy czas z życia Kościoła katolickiego w Polsce – Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan poprzedzony Dniem Judaizmu i dopełniony Dniem Islamu. W dniach tych realnie uczestniczy niewielka liczba katolików, ale budzą one spore emocje i stanowią okazję do ponownego ożywienia dyskusji, choćby na temat relacji między świętami żydowskimi a świętami chrześcijańskimi. W tej ostatniej sprawie powiedziano już wiele, a szczególnie mądrze wybrzmiała tu Deklaracja Szesnastu, nie będę się więc do niej bezpośrednio odnosić. Chciałem się jednak podzielić kilkoma szerszymi uwagami na temat sensu dialogu ekumenicznego i religijnego. Oczywiście, inna jest relacja między katolicyzmem a pozostałymi wyznaniami chrześcijańskimi, inna – między katolicyzmem a judaizmem, inna – między katolicyzmem a islamem, jeszcze inna – między katolicyzmem a pozostałymi religiami, z których każdą (ze względu na rozmaite różnice) trzeba rozpatrywać odrębnie. Nie da się ich wrzucić do jednego worka z napisem „dialog międzyreligijny”. Dla katolika ważne jest jednak pytanie, po co w ogóle taki dialog (lub coś więcej niż dialog) – co najmniej z niektórymi innymi wyznaniami czy religiami – podejmować.
Zaryzykuję tu uproszczenie i powiem, że obecnie funkcjonują dwie koncepcje (szeroko rozumianego) dialogu religijnego: pluralistyczna oraz inkluzywistyczna. Proszę mi wybaczyć terminy wzięte z żargonu współczesnej filozofii religii. Wyjaśnię je na przykładach. Zacznijmy od pluralizmu. Kiedyś w wakacje, zaproszony na niedzielne nabożeństwo, stałem przed kościołem ewangelickim. Podeszła do mnie niemiecka rodzina, która akurat zwiedzała tamtejsze okolice, a jej ojciec zapytał: „czy tu będzie katolicka Msza Święta?” Odpowiedziałem: nie, tu będzie ewangelickie nabożeństwo Słowa. Odpowiedź wywołała krótką konsternację. Po chwili jednak ojciec, machnąwszy ręką, zawołał „ganz egal (wszystko jedno)” i cała rodzina udała się na nabożeństwo.
Powyższa scenka, którą można rozmaicie zmieniać, oddaje mentalność wielu współczesnych chrześcijan: „wszystko jedno”, jakie wyznanie lub jaka religia! Każde wyznanie lub każda religia to tylko jakaś otoczka kulturowa, która odnosi nas w pewien sposób do rzeczywistości wyższej. Skoro tych otoczek jest wiele i skoro są one względne, nie powinniśmy ich zbyt poważnie traktować. W zasadzie wszystkie religie i wyznania, które nie promują nienawiści i przemocy, są równie dobre. Wszystkie też powinny dążyć do jakiejś „jedności w różnorodności”, przypominającej (by posłużyć się słynną metaforą) bar sałatkowy, z którego każdy może sobie coś wziąć. A wiadomo, że sałatki egzotyczne smakują najlepiej, dlatego warto organizować spotkania lub nabożeństwa, w których można je skosztować.
Druga koncepcja – koncepcja oficjalnie sformułowana w dokumentach Soboru Watykańskiego II – ma całkowicie inny charakter. Nie wychodzi ona od założenia niepoznawalności lub względności prawdy religijnej. Zakłada raczej sporą pojemność tej – obiektywnej i absolutnej, a głoszonej przez Kościół – prawdy oraz możliwość jej poznania w różnych porządkach lub stopniach. Oznacza to nie wykluczanie (stąd: ekskluzywizm), lecz – tam, gdzie to jest możliwe – włączanie (stąd: inkluzywizm) innych pod określonymi względami do Kościoła. Takie założenie występowało już u św. Tomasz z Akwinu, który pisał, że w czasach przedchrześcijańskich pod zasłoną (sub velamine) ofiar Starego Przymierza nawet prostaczkowie „posiadali poniekąd zamglone poznanie […] tajemnic Chrystusa” (ST, II-II, q. 2, a. 7). Ta piękna metafora zasłony może być dobrym narzędziem rozumienia istoty i wielości religii. Nie ma religii bez zasłony. Ciało Chrystusa, ukazywane nam przez Kościół, to najbardziej przezroczysta „zasłona boskości” (velamen deitatis). Nie możemy jednak wykluczyć, że Bóg pozwala na dostęp do Siebie i do tajemnic Chrystusa pod różnymi innymi, może nawet zwielokrotnionymi lub pofałdowanymi, zasłonami. Wierzymy przecież, że Bóg pragnie, aby w Chrystusie „wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2, 3). Także ci, którzy ze względów historycznych, psychologicznych, kulturowych lub podobnych nie mogli przyjąć Ewangelii i wejść w pełne życie sakramentalne Kościoła.
Oczywiście, inkluzywizm religijno-wyznaniowy, który próbuje zachować równowagę między ekskluzywizmem a pluralizmem, ma również swoje problemy i może występować w różnych postaciach, przesuwających się bardziej ku pierwszej lub drugiej granicy. (Pewnej takiej postaci, nazwanej prowokacyjnie pluralizmem chrześcijańskim, bronię w mych dwóch ostatnich książkach: „Między ukryciem a jawnością” oraz „Bóg na logikę”). Tu wystarczy zaznaczyć, że w perspektywie inkluzywistycznej dialog religijny nie jest ani po to, by kogokolwiek nawracać (choć może przynieść takie owoce), ani po to, by tworzyć jakiś synkretyzm religijny czy wyznaniowy (choć zawsze powinien przynosić owoce wzajemnego szacunku, zrozumienia i zbliżenia). Raczej jest tak, że dialog ten – zwłaszcza, gdy towarzyszy mu wspólna modlitwa – służy wzajemnemu ukazywaniu i poznawaniu bogactwa, w jakie Bóg objawia Siebie ludziom. Szczególnie widać to, gdy pochylamy się razem nad wspólnymi księgami lub motywami biblijnymi. A z katolickiego punktu widzenia mówią nam one przecież o tajemnicach Chrystusa i Kościoła – czy to wprost, czy to przez zapowiedź, czy to przez echo.
Na koniec chcę poruszyć jeszcze jeden problem: czy bezpośrednie uczestnictwo we wspomnianym dialogu powinno być dla każdego katolika obowiązkowe? Moim zdaniem: nie. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, „Kościół […] nosi w sobie pełnię środków zbawienia” (Katechizm Kościoła Katolickiego nr 868), dlatego dla katolika tylko te środki są obowiązkowe i wystarczające. Po drugie, przynależność religijna i wyznaniowa wyznacza naszą (także kulturową!) tożsamość, a ona – zwłaszcza gdy uwzględni się historię pogmatwanych relacji i napięć między ludźmi – jest sprawą bardzo delikatną. Trudno zachęcać kogoś do uczestnictwa w działaniach, które może (słusznie lub nie) odebrać jako promocję obcej mu kultury. Spotkania ekumeniczne i międzyreligijne są raczej dla tych, którzy widzą w nich szansę pogłębienia własnej wiary lub refleksji teologicznej oraz dla tych, którzy, z racji powierzonej im misji kościelnej, są odpowiedzialni za budowanie publicznych i wyrazistych znaków dialogu i pojednania. Choć spotkania takie mają wciąż charakter dość elitarny, będą one bezpośrednio lub pośrednio przynosić owoce dla całego Kościoła i innych wspólnot religijnych. Przykładem jest tu działalność Centrum Relacji Katolicko-Żydowskich im. Abrahama J. Heschela KUL, które na swojej stronie internetowej publikuje m.in. interesujące międzyreligijne komentarze biblijne, które mogą stanowić pomoc w lekturze Biblii dla wszystkich, a w szczególności pomoc homiletyczną dla duchownych.
Jacek Wojtysiak Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.