Klimat na Trumpa

Nie wydaje mi się, by którykolwiek z ostatnich kilku prezydentów USA w ciągu kilkudziesięciu godzin od zaprzysiężenia tak bardzo zaangażował się w tematy naukowe i technologiczne. Lądowanie na Marsie, zerwanie klimatycznych porozumień paryskich czy zluzowanie kontroli nad sztuczną inteligencją. Co to oznacza, a czego nie?

To, co w pierwszych dniach prezydentury Donald Trump zrobił (a właściwie powinienem powiedzieć: zadekretował), nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Mówił o tym w kampanii. Wyprowadzenie USA z porozumień paryskich już raz nawet zainicjował – podczas swojej pierwszej prezydentury. W 2015 roku rządy niemal wszystkich krajów świata (poza Iranem, Libią i Jemenem) zgodziły się podjąć starania, by utrzymać wzrost globalnej temperatury na poziomie 1,5 st. C w porównaniu z erą przedindustrialną. W ramach tych porozumień Waszyngton zadeklarował ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do 2030 roku pomiędzy 25 a 28 proc. tego, co USA emitowały w 2005 roku. Trump nigdy nie ukrywał, że jest wrogiem takich porozumień, więc gdy został prezydentem po raz pierwszy, podpisał dekret wycofujący z nich Stany Zjednoczone. W praktyce nic z tego nie wyszło, bo proces wycofywania nie skończył się do końca tamtej kadencji. Kolejny po Trumpie prezydent wszystko odwrócił. Tym razem sprawy przebiegną inaczej, ze względów proceduralnych zrywanie porozumień paryskich potrwa kilka miesięcy.

Czy to coś zmienia? I tak, i nie. Tak, bo decyzje podejmowane w Waszyngtonie nadają ton i są jakiegoś rodzaju wskazaniem, co mają robić albo jak mają się ustawiać inne stolice. Jest szereg krajów, które teraz poczują, że dusza może hulać, skoro nie ma klimatycznego piekła. A nie ma, skoro nawet USA zrywają klimatyczne traktaty. Gdyby Stany Zjednoczone trwale i skutecznie zrzuciły z siebie obowiązki wynikające z porozumień paryskich (czy jakichkolwiek innych mówiących o ochronie środowiska), inne kraje też mogą poczuć, że temat przestaje być istotny. W krajach, które żyją z handlu kopalinami, na pewno strzelają korki szampanów. Z drugiej strony, podczas pierwszej kadencji Donald Trump, wbrew głośnym zapowiedziom, nie zmienił zielonego – skrótowo mówiąc – kursu gospodarki na kurs czarny, kopalny. Liczba elektrowni węglowych spadała szybciej niż za prezydentur kilku ostatnich prezydentów. Udział np. węgla w miksie energetycznym też spadał, i to dość drastycznie. Miejsce czarnego paliwa zajmowało zielone, bo to po prostu się bardziej opłaca. To nie tak, że duże pieniądze są tylko w węglu czy ropie (choć ta branża sporo pieniędzy wpłaciła na kampanię prezydencką). Zielone źródła to również potężny biznes. Gospodarka USA będzie stawała się coraz bardziej zielona, a emisje będą spadać. Zakładałbym, że choć trend się nie zmieni, za Trumpa tempo tych zmian zwolni. A co z Marsem i AI? To już temat na inny felieton.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Tomasz Rożek Tomasz Rożek Doktor fizyki, dziennikarz naukowy. Założyciel i prezes Fundacji Nauka To Lubię. Autor wielu książek o tematyce popularnonaukowej. Obecnie stały współpracownik „Gościa Niedzielnego”.