Zniecierpliwieni i zmęczeni partyjną nawalanką obywatele zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce. Wypada sobie jednak zadać pytanie, czym jest dziś państwo, zanim zabierzemy się za jego (od)budowę.
28.01.2025 13:49 GOSC.PL
Kampania prezydencka wraz z wejściem do wyścigu Krzysztofa Stanowskiego, twórcy Kanału Zero, wchodzi w nowy etap. Nie tylko dlatego, że może on odebrać głosy niektórym kandydatom (choć tu wciąż zalecałbym ostrożność z prognozami), ale także ze względu na zupełnie nową jakość. Oto nagle osobowość medialna będzie nie tylko zewnętrznym komentatorem i recenzentem, ale wchodzi na polityczne podwórko, aby niejako z wewnątrz rzucić wyzwanie elitom partyjnym. Jak twierdzi sam Stanowski, chodzi o państwo i jego przyszłość – nie można jej zostawić skompromitowanym politykom.
Dodajmy, nie jest w tym osamotniony. W poprzednich kampaniach prezydenckich też mieliśmy kandydatów, którzy szli do wyborów z hasłem sprzeciwu wobec elit. Obecnie da się jednak zauważyć pewien nowy trend. W ostatnich miesiącach pojawiło się bowiem co najmniej kilka oddolnych, społecznych inicjatyw, które deklarują chęć (od)budowy państwa. Część z nich była skupiona wokół internetowej akcji #takdlarozwoju, ale dyskusja wokół CPK czy atomu nie wyczerpuje spektrum tej państwowo-centrycznej debaty przetaczającej się przez media społecznościowe. W tym tygodniu ma się pojawić zresztą kolejna inicjatywa. Jak pisze jeden z jej autorów, Marek Budzisz: „nasze państwo nie chce i nie umie budować nowoczesnych instytucji, nasi politycy myślą jedynie o podziale łupów i swych wojenkach. A co ma robić obywatel? Nie będziemy czekać, chcemy zacząć zmieniać Polskę, skończyć z bylejakością.”
Można by rzec – nareszcie. Po latach utyskiwania, że Polska to „państwo z kartonu” albo „****, **** i kamieni kupa”, zniecierpliwieni i zmęczeni partyjną nawalanką obywatele zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce. W końcu to obywatele są suwerenem, „nośnikiem” władzy w demokracji, prawda? Rozumiem doskonale tę emocję – społeczna frustracja jest dziś bowiem doświadczeniem mojego pokolenia, czyli ludzi urodzonych w czasie wyżu demograficznego przełomu lat 70. i 80. XX wieku. Dzisiejsi 35-50 latkowie to grupa wyjątkowa liczna, już ekonomicznie całkiem nieźle ustawiona, a jednocześnie wciąż radykalnie niedoreprezentowana w polityce. Nadszedł ich/nasz czas.
Wypada sobie jednak zadać pytanie, czym jest dziś państwo, zanim zabierzemy się za jego (od)budowę. Definicji państwa jest wiele, instytucja ta zresztą ewoluuje, o czym pisałem choćby na łamach Gościa Niedzielnego kilkukrotnie, choćby w kontekście dyskusji o statusie UE. Jedno z najprostszych wyjaśnień, którego uczą się studenci na pierwszym roku stosunków międzynarodowych, brzmi następująco: państwo to podmiot, w którym suwerenna władza sprawuje kontrolę nad określonym terytorium, zamieszkiwanym przez określoną ludność, najczęściej tworzącą wspólnotę kulturowo-językową.
Nikt nie kwestionuje, że Polska dysponuje terytorium czy ludnością. Pozostaje zatem pytanie o władzę. Społeczna intuicja, że dla (od)budowy państwa niezbędne jest przejęcie władzy, jest w tym sensie jak najbardziej słuszna. Państwo to bowiem władza. Władza, dodajmy, polityczna, czyli taka, która ma możliwość użycia przymusu i kontroli wszystkich sfer funkcjonowania człowieka (dodalibyśmy - z zachowaniem autonomii w zakresie wolności religijnych).
Kiedy jednak spojrzymy na ewolucję władzy politycznej, tradycyjnie dzielonej na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, obserwujemy jej systematyczne słabnięcie, a tym samym – demontaż państwa. Na pierwszy ogień poszła władza ustawodawcza – parlamenty nie tylko w Polsce przestają stanowić podstawowy punkt odniesienia dla pozostałych władz. Dziś widać to już bardzo wyraźnie, ale ten proces rozpoczął się jakiś czas temu. Kompetencje władzy ustawodawczej zaczęła przejmować władza wykonawcza – to ona miała przełamać imposybilizm legislatywy, która na dodatek była powolna i nie radziła sobie z szybką zmieniającą się rzeczywistością.
Tyle, że nawet w najpotężniejszym państwie świata władzę wykonawczą przejmują podmioty korporacyjne. Kto dziś bardziej rządzi w USA – Donald Trump czy Elon Musk? Nawet jeśli Trump, czy jest on bardziej człowiekiem polityki, czy jednak biznesu? W takich państwach jak Polska sprawa jest jeszcze prostsza – kolejne rządy, niezależnie od partyjnego szyldu, są coraz mocniej zależne od zagranicznego kapitału. Jeśli czyjś interes nad Wisłą jest święty, to właśnie inwestorów. To od nich bowiem zależy i zatrudnienie, i poziom płac. Dlatego żaden zdroworozsądkowy polityk sprawujący władzę nie odważy się podnieść na nich ręki.
Pozostaje władza sądownicza – ona faktycznie jeszcze jakoś się trzyma i opiera globalnemu kapitałowi, ale sama tak bardzo się „ukastowiła”, że jej związek ze społeczeństwem i interesami ludzi jest co najmniej wątpliwy. Mówiąc wprost – sądy nie uratują nam państwa. A, jest jeszcze czwarta władza w postaci mediów – tu jednak chyba nikt nie ma nawet złudzeń, że kontrola dawno jest poza naszymi rękami. Nawet jeśli wydaje się nam, że budujemy oddolny, propaństwowy ruch w social media, ostatecznie jest on skazany na łaskę i niełaskę algorytmów, zależnych w pełni od prywatnych właścicieli platform cyfrowych. Mogą oni bowiem w momencie „wyłączyć” każdą internetową inicjatywę.
Ostatnia smutna refleksja, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, stanowi moim zdaniem najlepsze podsumowanie tych wszystkich inicjatyw. Na krótką metę są one chwalebne – czyż nie marzy nam się poważna polityka, robiona przez odpowiedzialnych ludzi? Tyle, że krytykując dziś władzę polityczną dajemy kolejny pretekst globalnemu kapitałowi, aby odebrać ją politykom. Nie łudźmy się jednak, że trafi ona z powrotem w nasze ręce. Demokracja jest już tylko fasadą.
Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.