Współczesne dzieło sztuki jest ekspresją wnętrza artysty – duchowość człowieka wpływa na jego twórczość.
Zawsze zadziwia mnie, jak mało chrześcijańskiej refleksji jest w reakcjach niektórych katolickich środowisk na śmierć gwiazd uważanych za „ikony”. Niedawno zmarł amerykański reżyser David Lynch, znany m.in. z serialu „Miasteczko Twin Peaks”. Jest to twórca, który na pewno zapisał się w historii kina, a nawet – jak się okazuje – w sercach niektórych kapłanów. Oglądałem w młodości jego filmy. Przyznam, że robiły na mnie wrażenie, ale łatwo jest zrobić wrażenie na nastolatku. Z perspektywy czasu oceniam je jako pretensjonalne, choć to akurat jest najmniejszy problem. Musimy zadać sobie pytanie, z czym mamy do czynienia, gdy obcujemy z twórczością Lyncha. Nie jest żadną tajemnicą, że reżyser przez wiele lat praktykował i propagował medytację transcendentalną, podążając za guru Maharishim, który stworzył wokół siebie cały ruch duchowy uważany za jeden z głównych nurtów New Age. Jego celem była przemiana ludzkości przez otwarcie się bynajmniej nie na łaskę Bożą, lecz na jakieś „nadnaturalne moce”.
Współczesne dzieło sztuki jest ekspresją wnętrza artysty – duchowość człowieka wpływa na jego twórczość. Sam Lynch przyznawał, że to właśnie medytacja transcendentalna rozszerzała jego wyobraźnię. Świat Davida Lyncha jest mroczny. Naprawdę nie musimy do niego wchodzić, a tym bardziej nie należy go afirmować. Co powinien zrobić katolik po śmierci tego typu „ikony”? Pewien mnich tak wspomina reakcję swoich przyjaciół (malarza i jego żony) nad grobem znanego poety: „Przez chwilę patrzyli oboje w milczeniu na brzydki grobowiec. Potem uklękli i odmówili razem »De profundis«. Pierwsza odezwała się kobieta: »Jakie to smutne, że Verlaine nie ma na swym grobie nawet krzyżyka« (…). Odczepiła krzyżyk od różańca: »Można przymocować do ogrodzenia«. Zdjęła z głowy futrzaną czapeczkę, wyjęła szpilkę z ciemnych włosów, przełożyła przez uszko krzyżyka i przymocowała do ogrodzenia. W ten sposób bez wielkiego gadania, bez hałasu w prasie otrzymał Verlaine swój krzyż. Maleńki on był i niepozorny, ale przecież prawdziwy krzyż, na którym zawisł Chrystus”.