Dlaczego ubywa księży?

Nowa retoryka katolickiej publicystyki nie sprzyja powołaniom kapłańskim i zakonnym. Retoryka ta jest częścią kultury równości, w której nie wolno powiedzieć, że są powołania o szczególnej wartości.

Wyobraźmy sobie młodego człowieka (katolika), który zastanawia się nad swym życiowym powołaniem. Pyta on: kim mam zostać, aby najlepiej wykorzystać własne talenty i dobrze służyć innym? Nagle przychodzi mu do głowy, że może warto (w jego przypadku) zostać księdzem lub przyjąć jakąś formę życia konsekrowanego. Zagląda jednak do internetu, gdzie dowiaduje się, jak źli, nierozumni lub nieszczęśliwi są duchowni. Czyta o ich nadużyciach seksualnych, o mieszaniu się do polityki, o chciwości, o samotności lub dewiacjach itd. Wtedy myśli: podejmę to wezwanie – będę inny, będę autentycznym kapłanem służby. Dobrzy księża są przecież naprawdę potrzebni! „Ale czy warto ryzykować? – odzywa się w nim drugi wewnętrzny głos – przecież będziesz z góry traktowany z podejrzliwością. Przecież będziesz funkcjonował w strasznym środowisku. Przecież twoimi przełożonymi będą ludzie, o których codziennie pojawia się w mediach krytyczna opinia. Przecież zawsze będziesz narażony na zarzut, że coś zrobiłeś lub czegoś nie zrobiłeś…” 

Wyobraźmy sobie dalej, że nasz bohater uporał się ze swoim negatywnym wewnętrznym głosem. Myśli, że – pomimo wszystko – warto zaryzykować, gdyż autentyczne kapłaństwo jest jego drogą do Boga. I jest potrzebne wszystkim ludziom, zwłaszcza przy sprawowaniu Eucharystii. Tak się składa jednak, że zagląda do katolickiego czasopisma, gdzie katolicki teolog lub katolicki publicysta tłumaczy, że musimy odejść od klerykalnego modelu Kościoła, że Kościół to my wszyscy, że ksiądz to tylko jedna z ról w Kościele, że przyszedł czas na świeckich. To wszystko prawda, ale wśród prawd tego typu (i dzięki towarzyszącej im retoryce) gubi się – nolens volens – znaczenie powołania kapłańskiego. Po co je przyjmować, skoro inne powołania są równie dobre, a pod różnymi względami są nawet lepsze lub ciekawsze? 

Żeby nie być gołosłownym, proponuję, by w naszym eksperymencie myślowym założyć, że nasz bohater zagląda (na przykład) do „Gościa Niedzielnego” i czyta (na przykład) jeden z felietonów Marcina Kędzierskiego. Natrafia tam na taki fragment: „Rozumiem oczywiście argument, że do sprawowania Eucharystii prezbiter jest niezbędny. Ale czy Eucharystia mogłaby się odbyć, gdyby nie praca rolnika, producenta i serwisanta maszyn rolniczych, kierowców, młynarzy, piekarzy i sprzedawców? Bez nich przecież nie mielibyśmy opłatka, który w Eucharystii staje się Ciałem Pańskim. Wiemy też, że liturgia to z greckiego „dzieło publiczne”. Eucharystia jest zatem spotkaniem – Jezus nie łamał chleba dla samego siebie. Każdy członek wspólnoty odgrywa zatem w tym wydarzeniu równie ważną, służebną rolę. Różnica polega wyłącznie na tym, że każdy odgrywa inną” (https://www.gosc.pl/doc/9097072.Wspolnota-dzikich-gesi). 

Co bym zrobił na miejscu naszego bohatera po przeczytaniu powyższego fragmentu? Zdecydowanie wybrałbym powołanie „producenta i serwisanta maszyn rolniczych”. Z cytowanego fragmentu wynika przecież, że przy sprawowaniu Eucharystii rola „producenta i serwisanta” jest „równie ważna” i służebna jak rola prezbitera. Skoro tak jest, to lepiej zostać producentem niż kapłanem. W tym pierwszym przypadku robi się rzeczy równie duchowo ważne, co prezbiter, a poza tym nie jest się narażonym na to, na co narażony jest dzisiaj przeciętny kapłan. Producent nie musi składać żadnych ślubów, nie musi ich dochowywać, nie znajduje się pod obstrzałem mediów, nie jest wzywany do chorych i umierających itd. Nie musi też chodzić od gospodarstwa do gospodarstwa „po kolędzie”. Wystarczy, że zajrzy tam, gdzie zepsuje się maszyna. 

Nie oceniam tu słów Marcina Kędzierskiego, tak jak i on (podobno) nie oceniał w swym tekście słów duchownego, który napisał, że w czasie Pasterki „ksiądz to akuszer, który odbiera poród Pana Jezusa”. Nie oceniam, tylko – jak autor cytowanego felietonu „Wspólnota dzikich gęsi” – snuję „szerszą refleksję”. A moja refleksja jest potrójna. 

Po pierwsze, Katechizm Kościoła Katolickiego naucza, że Eucharystia jest dziełem całego Kościoła i że wszyscy bierzemy w niej czynny udział. Zaznacza jednak przy tym, że przewodniczy jej jedynie „biskup lub prezbiter, reprezentując Chrystusa, działając w osobie Chrystusa-Głowy” jako głównego mistycznego celebransa (nr 1348). „Tylko kapłani ważnie wyświęceni mogą przewodniczyć Eucharystii i konsekrować chleb i wino, aby stały się Ciałem i Krwią Pana” (nr 1411). Znaczy to, że rola kapłana przy sprawowaniu Eucharystii jest szczególna i wyjątkowo ważna. Dzięki jego słowom i gestom – dokonanym in persona Christi Capitis – wszystkie jej warunki konieczne, choć niewystarczające (takie jak praca rolnika) i wszystkie jej warunki sprzyjające, choć niekonieczne (takie jak praca serwisanta maszyn rolniczych), zostają radykalnie dopełnione i przemienione w Źródło naszego życia. 

Po drugie, żyjemy w kulturze równości. Kultura ta niemal zabrania nam przyznać, że ktoś pod określonym względem jest istotnie i stale ważniejszy od innych. W kulturze tej wszyscy jesteśmy niczym dzikie gęsi, z których żadna na dłużej nie wychyli się na czoło. Jeśli któraś się wychyli, to ta, która najsprytniej mówi o równości. A i ona, i tak, zostanie w końcu odstrzelona. 

Po trzecie, ludzi, którzy przyjmują sakrament święceń lub jakąś formę życia konsekrowanego jest i będzie coraz mniej. Wszyscy się zastanawiają, dlaczego. Jedna z odpowiedzi brzmi: być może także dlatego, że ich nie chcemy. Nie chcemy, by ktokolwiek swoim wybranym sposobem życia przypominał nam – in persona Christi – że jest Ktoś od nas absolutnie ważniejszy. 
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak Jacek Wojtysiak Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.