Czego nauczyłem się od karmelitanek

Noszę w sobie różne dylematy, rozpoczęte procesy rozeznania, problemy do rozwiązania. W moim bałaganie Pan Bóg przypomina mi co jakiś czas, że potrzebuję wejść w Jego świat.

Człowiek zrozpaczony, jeśli modlił się wcześniej, zwykle przestaje się modlić. Człowiek pewien samego siebie i swoich sił, nowoczesny optymista, nie modli się, gdyż ufa jedynie samemu sobie. Ten, kto się modli, pokłada nadzieję nie tylko w sobie i innych, ale przede wszystkim w dobroci i mocy Boga, bo wie, że jego pragnienia i marzenia przekraczają jego możliwości. Modlitwa jest bowiem spełniającą się nadzieją. Jest językiem nadziei, jej interpretacją, jak powie w „Sumie teologicznej” św. Tomasz z Akwinu.

Niedawno doświadczyłem tego kolejny raz, bardzo konkretnie. Jak każdy człowiek, noszę w sobie różne dylematy, rozpoczęte procesy rozeznania, obietnice w oczekiwaniu na spełnienie, sprawy do załatwienia, problemy do rozwiązania. I zwykle Pan Bóg przypomina mi co jakiś czas, że potrzebuję wejść w Jego świat, zaprosić Go do siebie, a tak naprawdę, to pozwolić Jemu rozgościć się na nowo we mnie. Będąc w takim stanie Jego nieobecności w moim bałaganie odwiedziłem siostry karmelitanki, które od prawie trzech lat przebywają w Polsce, ponieważ uciekły przed wojną w obawie o swoje życie. Dotąd mieszkały w Charkowie. Licząc na powrót do Ukrainy, żyją jak bezdomne w życzliwym klasztorze polskich sióstr. Kiedy wszedłem do ich tymczasowego od trzech lat domu, znalazłem się w innym świecie. Znałem to już – doświadczenie Bożej obecności - dlatego chciałem tam wejść. Siostry żyją w innym wymiarze, chociaż mocno stąpają po ziemi. Wciąż żyją nadzieją, ponieważ się modlą. Ta modlitwa interpretuje im nieustannie nadzieję, którą noszą w sobie. Wiedzą bowiem, że „nadzieja nie zawodzi, ponieważ miłość Boża rozlana jest w ich sercach przez Ducha Świętego, który jest im dany” (por. Rz 5, 5).

Tak, podstawą, fundamentem nadziei jest miłość. Przypomina o tym papież Franciszek. Siostry wiedzą także, że tej Bożej miłości doświadcza się na modlitwie. To takie proste. Dla naszego świata jednak zbyt skomplikowane. Modlitwa? Po co? Strata czasu. Dlatego chodzimy nieszczęśliwi, bez nadziei w sobie. Nie modlimy się. Dobrze było siostry odwiedzić i cieszę się, że wkrótce, już na dniach, zawitają do naszej diecezji. Właśnie one, karmelitanki z Charkowa, siostry nadziei.

Nie można jednak po nadzieję pielgrzymować ciągle do karmelitanek, chociaż to słuszne i zbawienne, a i przy okazji można je wesprzeć nie tylko dobrym słowem. One mają nas także inspirować do osobistej modlitwy. Tak czynił Jezus. Sam się modlił. Fascynował tym i intrygował swoich uczniów. Poprosili Go więc, by ich modlitwy nauczył. I tak Jezus uczył ich też nadziei. Jezus uczył ich nadziei, ucząc modlitwy „Ojcze nasz”. „Ojcze nasz” jest szkołą nadziei, interpretuje nadzieję. Jak to zobaczyć? W wezwaniach drugiej części „Modlitwy Pańskiej” nasze codzienne niepokoje i obawy przemieniają się w nadzieję: „Chleba naszego powszedniego daj nam” – mamy tu obawę o materialny byt. „I odpuść nam nasze winy” – tutaj obawiamy się, czy damy radę żyć w zgodzie z naszymi bliźnimi. „I nie wódź nas na pokuszenie” – obawiamy się tutaj, by nie utracić wiary, co może szybko prowadzić nas do pustki, lęku, samotności i rozpaczy, czyli utraty nadziei.

Kiedy wszystkie te obawy i niepokoje stają się przedmiotem naszej modlitwy, wtedy otwiera się przed nami droga do nadziei, czyli od drugiej części „Ojcze nasz” do pierwszej. Wszystkie bowiem nasze obawy, ale i małe nadzieje prowadzą do jedynej nadziei, tej największej, którą jest kochający Bóg Ojciec: „Ojcze, święć się Imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi.” Nauczyć się modlitwy oznacza zatem nauczyć się nadziei. Nauczyć się zaś nadziei, to nauczyć się życia. Siostry z Karmelu, bardzo Wam dziękuję, że jesteście.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

bp Artur Ważny