Człowiek Kościoła nie tylko zachowuje posłuszeństwo, co posłuszeństwo kocha i rozumie, że duch katolicki jest raczej duchem miłości niż niezgody
Ze smutkiem przyjąłem informację o niesubordynacji ks. Natanka w związku z reakcją na suspensę nań nałożoną. Słowa wypowiedziane przez zbuntowanego kapłana, za którymi kryje się subiektywne poczucie misji jaką ma on rzekomo do wypełnienia niepokoją. Tym bardziej że lider (tak chyba niestety przyjdzie mówić) „pustelni Grzechynia” nie jest w swym „profetyzmie” osamotniony.
„Praktycznie w Kościele zabrano mi wszystko. W tych dniach ksiądz kardynał wydał dokument suspendujący mnie, zabierający – mi wedle prawa ludzkiego – wszystką władzę w Kościele. Tego pisma nie przyjmuję i dalej idę swoją drogą” skarży się suspendowany kapłan i buńczucznie deklaruje „Bóg ocenia, jest (…) moim odniesieniem, następnie papież, a dopiero później mój ukochany biskup, któremu publicznie wypowiadam posłuszeństwo (…)”.
Nie dyskutując z butą i cynizmem wypowiedzi dot. „ukochanego biskupa” (jeśli by ks. Natanek biskupa jak duchowego ojca kochał to by psów na nim nie wieszał) zastanawiam się jak kapłan, któremu w „Kościele zabrano wszystko”, będzie w prywatnym duszpasterstwie „na bocznych torach”, z którego nie zamierza rezygnować, odczytywał dalej słowa Jezusa „zostaw wszystko i chodź za mną”.
Fakt, iż dodatkową pożywką dla publicznego żalu jest pozbawienie „wszystkiej władzy w Kościele” smuci jeszcze bardziej. A potrzeba było tak niewiele. Ksiądz Natanek ani by swojej „władzy” nie stracił, ani by mu w Kościele nie „zabrano wszystkiego” gdyby tylko był posłuszny. A będąc posłusznym byłby prawdziwie Człowiekiem Kościoła. Bo człowiek Kościoła nie tylko zachowuje posłuszeństwo, co posłuszeństwo kocha i rozumie, że duch katolicki jest raczej duchem miłości niż niezgody – uwrażliwiał o. Henri de Lubac. Ten francuski jezuita (którego Jan Paweł II w 1983 r. wyniósł go do godności kardynalskiej) miał wszelkie powody by podążyć „bocznym torem” gdy pozbawiono go prawa do nauczania. De Lubac w imię miłości do Kościoła jednak usunął się w cień. I wtedy to zamiast manifestu buntu napisał jedną z najpiękniejszych współczesnych deklaracji kościelności „Medytacje o Kościele”. Wypiski z tej lektury na początku „nowej drogi” - z życzeniami by była jak najkrótsza - księdzu Natankowi i jego „owczarni” szczerze dedykuję:
„Człowiek Kościoła cały oddaje się służbie wielkiej wspólnocie. Nie osądza Kościoła, ale poddaje się jego osądowi. Przyjmuje z radością wszystkie ofiary na rzecz jego jedności. Nigdy nie odwołuje się do dawnego stanu doktryny czy instytucji szukając w tym argumentu przeciw obecnemu nauczaniu Magisterium. Pielęgnuje zmysł katolickiej solidarności. Nie jest ekstremistą i unika przesady. Chce zawsze myśleć nie tylko ‘z Kościołem’, ale ‘w Kościele’. Wyrzeka się wszelkiego samouwielbienia. Bezkompromisowość wiary i przywiązanie do tradycji nie prowadzą prawdziwego człowieka Kościoła do surowości, pogardy i oschłości serca. Wystrzega się błędu pospolitych fanatyków, koncentrujących się nadmiernie na jednej tylko idei, bowiem wie z historii dogmatyki i historii herezji, że ‘cała sztuka polega na zachowaniu idealnej równowagi’. Nie poddaje się gwałtownym poruszeniom. Jego czujność nie jest podejrzliwością. Zamiast tracić cierpliwość, stara się podtrzymywać zgodę i pielęgnować w sobie - o co niewątpliwie najtrudniej - ducha szerszego od własnych poglądów. Unika gorszącej zarozumiałości, która kazałaby mu widzieć w sobie samym wcieloną normę wszelkiej ortodoksji. Nie pielęgnuje utopijnego marzenia, zawsze oskarża najpierw samego siebie. Jego horyzont nigdy nie jest zamknięty. Niezależnie od tego, czy przełożony wydający mu w Bożym imieniu polecenie miałby słuszność albo myliłby się – to w sytuacji, kiedy posiada prawomocnie władzę i nie poleca on niczego złego, okazanie mu nieposłuszeństwa byłoby błędem. Człowiek Kościoła wie, że Chrystus zawsze w Kościele jest, dzisiaj jak i wczoraj, i aż do skończenia świata. Wraz ze wspólnotą wierzących oczekuje powrotu Tego, którego kocha.”
Krzysztof Błazyca