Świąteczny czas spędzany w domu dzielimy zwykle między bliskich i… telewizor (oby ze wskazaniem na rodzinę). Bez względu na to, na jaki film czy program się zdecydujemy, warto dać mu szansę przekonać nas do siebie. Skąd ten nietypowy apel?
Otóż wybitny reżyser brytyjski Peter Greenaway powiedział kiedyś, że jego zdaniem kino umarło w październiku 1983 roku, wraz z pojawieniem się w domach pilota. Wcześniej ludzie po prostu oglądali na swoich telewizorach filmy, po tej dacie zaczęli namiętnie przełączać kanały, często nie wracając już do rozpoczętej opowieści. Zapping – bo tak określa się nałogowe wędrowanie między stacjami (a jest po czym) – stał się wręcz jednym z najpowszechniejszych sposobów konsumowania programu telewizyjnego. I odpowiedzią na zmianę percepcji, problemy z koncentracją oraz niecierpliwość, czyli podstawowe objawy jednej z chorób toczących współczesną cywilizację. Stacje komercyjne, mniej lub bardziej świadomie, wzmocniły zapping, przerywając filmy reklamami i dając tym samym pretekst do ucieczki na inny kanał. Efekt – w ciągu pół wieku całkowicie zmienił się sposób oglądania filmów, a w konsekwencji praca reżyserów i scenarzystów, pracujących dziś głównie dla telewizji i platform streamingowych. Teraz skupiają się oni głównie na walce o uwagę widza. To miał zapewne na myśli Greenaway, mówiąc o śmierci kina.
Coś jest na rzeczy, bo przecież nie każdy film musi powstawać według recepty Alfreda Hitchcocka (najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie stopniowo wzrasta). I nie w każdym chodzi o dostarczenie nam końskiej dawki adrenaliny. Dajmy w te dni także szansę twórcom innego kina, mamy w święta więcej czasu, możemy się przez chwilę „ponudzić” – a nuż nie będziemy później tego żałować. Film, o czym trochę już zapominamy, ma swój początek, środek i koniec. Aby go docenić, trzeba czasem – choć brzmi to jak prawdziwe wyzwanie – obejrzeć całość, od początku do końca, nie przerzucając w środku na konkurs skoków. Dla ułatwienia można sobie wyobrazić, że jesteśmy w kinie. Tam nie ma pilotów i (raczej) nikt nie wychodzi w trakcie seansu. Da się?
Apel jest podstępny i ma swój głębszy sens. Chodzi o to, by przeciwstawić się bardzo niebezpiecznej tendencji, która niszczy współczesną kulturę. Staramy się próbować wszystkiego, ale po kawałku. Już w szkole czyta się tylko fragmenty lektur, filmy ocenia po zwiastunach, seriale wypierają dłuższe fabuły, a internetowe rolki – seriale. Zamiast płynąć z tym nurtem, warto czasem pójść pod prąd. Na przykład w święta.