Ludzie w naszych oczach są tacy, jakie są nasze oczy.
Znajomy ksiądz, którego bardzo cenię, świadomie odciął się od bieżących wydarzeń, które rozpalają opinię publiczną. Dzięki temu jego to nie rozpala. – Nie jest mi to potrzebne jako proboszczowi, a nawet mogłoby przeszkadzać – tłumaczył. Wskazał na korzyści: nie denerwuje się tym, na co nie ma wpływu, nie zastanawia się nad preferencjami politycznymi parafian i łatwiej mu skupić się na tym, co do niego należy. Przyznał, że nie każdy może sobie pozwolić na takie odcięcie, ale ja, choć akurat należę do tych „niekażdych”, myślę, że to dobra postawa i w jakimś stopniu do zastosowania przez każdego. Nie w tym sensie, żeby nie brać udziału w życiu społecznym i nie reagować na to, co reakcji wymaga, ale żeby w walce o lepsze jutro nie stracić lepszego dzisiaj. Bo ono może być lepsze, nawet jeśli masło dalej będzie drożeć, a premier na listę polskich firm strategicznych wciągnie Bundeswehrę.
Myślę o chrześcijańskim dystansie do wszelkich „bieżączek”. Ludzie Chrystusa zawsze taki mieli, bo Ewangelia ustawia priorytety: pokazuje, co naprawdę jest warte zaangażowania i jak to zaangażowanie powinno wyglądać. Uczy tego już Wcielenie: Syn Boży, schodząc na ziemię, nie przejmuje władzy, ale przejmuje się ludźmi, zaradzając ich biedom, a nade wszystko troszcząc się o ich zbawienie. To jest priorytet. Naprawiając świat bez Niego, tylko się wzajemnie poobijamy, upuścimy żółci, krew nas zaleje i zmarnujemy jedyną rzecz, jaką realnie posiadamy: teraźniejszość.
Jakoś chodzą za mną słowa św. Pawła: „Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi (Rz 12,18). To jest możliwe zaskakująco często, a nawet prawie zawsze.
Jest taka prawidłowość, że gdy człowiek spróbuje przełamać niechęć wobec kogoś i wypowie lub napisze pod jego adresem choć dwa przychylne słowa, zaraz nabierze ochoty na kolejne.
Piszę to, mając w pamięci słowa przeproszenia, które wypowiedziałem pod adresem kogoś, z kim byłem skłócony. Nie do końca byłem przekonany, że to ja powinienem przepraszać, ale zrobiłem to, a gdy rzuciliśmy się sobie w ramiona, miałem już pewność, że o to chodziło.
Ciekawe: wysiłek przełamania niechęci rodzi dużo więcej: szczerą życzliwość.
Pasuje do tego stwierdzenie mojego ulubionego C.S. Lewisa: „Nie trać czasu na namysły, czy »kochasz« bliźniego – zachowuj się tak, jakbyś go kochał. Wnet odkrywamy wówczas pewną wielką tajemnicę. Kiedy zachowujesz się, jakbyś kogoś kochał, zaraz zaczyna rosnąć w tobie miłość do niego”.
To naprawdę tak działa! Choć rozmaite „opłatki” to rzecz nieco rytualna, to jednak stanowią wyjątkową okazję w roku, żeby się wobec niektórych przełamać – nie tylko opłatkiem.
KRÓTKO:
Zła rekomendacja
Parlament Europejski zajmie się projektem rekomendacji unijnej Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia. Dokument postuluje m.in. wdrożenie programu ochrony tzw. praw reprodukcyjnych i seksualnych. Szczególny nacisk kładzie się w nim na zapewnienie kobietom dostępu do usług „bezpiecznej i legalnej aborcji”. Instytut Ordo Iuris zwraca uwagę, że promocja aborcji jest sprzeczna z międzynarodowymi dokumentami, w tym z Deklaracją Pekińską z 1995 r., na którą powołują się autorzy rekomendacji. Tymczasem właśnie ten dokument stanowi, że „w żadnym przypadku aborcja nie powinna być promowana jako metoda planowania rodziny”. Wzywa się w nim rządy i odpowiednie organizacje do wyeliminowania aborcji przez ulepszone usługi planowania rodziny. Postuluje się też kobietom, które zaszły w niechcianą ciążę, ułatwienie dostępu do wiarygodnych informacji i poradnictwa opartego na współczuciu. „To pokazuje, że deklaracja zdecydowanie nie promuje aborcji w ramach »zdrowia kobiet«, a wręcz przeciwnie” – zauważają prawnicy. „Zgodnie z prawem międzynarodowym aborcja nie powinna być promowana jako metoda planowania rodziny, co zostało uzgodnione w drodze szeregu aktów prawa międzynarodowego” – przypominają, przywołując m.in. Międzynarodową Konferencję na temat Ludności i Rozwoju uchwaloną w Kairze w 1994 r. Problem w tym, że dokumenty powstawały w czasach, gdy aborcja była jeszcze kwestią społeczną, a nie obiektem kultu.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.