– Dotknęło go naprawdę niewyobrażalne cierpienie, ale czuło się w nim siłę człowieczeństwa, choć pewnie i iskrę Bożą, które promieniowały na innych. Nawet wtedy był otwarty na ludzi, potrafił budzić nadzieję, jakoś podnosić tych, którzy do niego przychodzili – mówi prof. Łukasz Tischner.
Andrzej Kerner: Jaka scena pojawia się w Panu na myśl o stryju, ks. Józefie Tischnerze?
Łukasz Tischner: Pewnie ze względu na dramatyzm mojej relacji z Józefem Tischnerem u schyłku jego życia – kiedy się nim jakoś opiekowałem – to są sceny choroby. Widzę go w całej udręce jego ciała, z którego jednak biła niezwykła godność. Dotknęło go naprawdę niewyobrażalne cierpienie, ale czuło się w nim siłę człowieczeństwa, choć pewnie i iskrę Bożą, które promieniowały na innych. Nie chodzi o jakieś mistyczne doznania, ale o męstwo bycia. Ta siła była w nim od zawsze, ale w okresie choroby nowotworowej zobaczyłem ją w stanie czystym. Nawet wtedy był otwarty na ludzi, potrafił budzić nadzieję, jakoś podnosić tych, którzy do niego przychodzili. To właśnie w ostatnich latach jego życia wywiązała się największa bliskość między mną a nim, ale też między nim i najbliższą rodziną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Kerner