Kampania i rzeczywistość

Istnieją jeszcze takie granice rzeczywistości, których przemysłowi ideologicznego błota nie udało się zamazać ani sforsować.

Ruszyła kampania prezydencka. Ostro. Jeszcze zanim ogłoszono, że kandydatem obywatelskim popieranym przez PiS jest prezes IPN dr Karol Nawrocki, pojawiły się przyciągające uwagę tytuły. Na portalu Natemat.pl: „Kandydat PiS na prezydenta hajlował? To mówią o Karolu Nawrockim z IPN”. Portal Onet.pl: „W sieci zaczęło krążyć kontrowersyjne zdjęcie. Ostra reakcja IPN”. A więc: Nawrocki to wielbiciel Hitlera? Tak w każdym razie mówią o nim w IPN – to jasno wynika z pierwszego tytułu. A z drugiego? Cóż, pojawiło się jakieś zdjęcie. A przecież lubimy kontrowersje. A tu IPN ostro, właściwie brutalnie reaguje…

O co więc chodzi? W sieci zaczęło być powielane (bezosobowy tryb jest nie na miejscu: ktoś zaczął, po coś to zrobił i rozkręcił) zdjęcie przedstawiające młodego człowieka z ręką wyciągniętą w faszystowskim pozdrowieniu, na tle neonazistowskich znaków. Bartosz Wieliński, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, więc nie jakiś „szeregowy” dziennikarz, „w ferworze dyskusji” medialnej rozpoznał w owym młodym hitlerowcu Karola Nawrockiego. W rzeczywistości był to jednak ktoś zupełnie inny. Rzecznik IPN zapowiedział więc, że powielanie tego kłamstwa spotka się z pozwami sądowymi. To właśnie jest ów szczyt brutalności: nie zgadzać się na najbardziej ordynarne, szokujące kłamstwo…

Na swoim profilu facebookowym redaktor „Gazety Wyborczej” za kłamstwo przeprosił. I dobrze? Niedobrze. Tak właśnie chlapie się błotem, a właściwie zalewa, oblepia do niepoznania. Przy pomocy wyspecjalizowanych w zalewaniu rzeczywistości pomyjami, a potężnych mediów – to działa. Jak to działa, pokazać mogę na przykładzie jednego z maili, jakie właśnie otrzymuję: „Pajacu i wazeliniarzu pisowski, przy prezentacji niejakiego Nawrockiego (stręczyciela? nazisty?) – nie zapomniałeś o…” – dalej cytował nie będę.

Nie da się zeskrobać raz (a właściwie tysiące razy) rzucanego błota jednym, półgębkiem rzuconym „przepraszam”. Ktoś powie: no dobrze, ale przecież to się zdarza w mediach nieraz, i to w mediach wszelakich orientacji politycznych. Reductio ad Hitlerum – a więc sprowadzenie kogoś do roli sympatyka hitleryzmu – to jednak najgrubszy kaliber. Wyjątkowy. Co będzie dalej? Kandydat Nawrocki w białym kapturze Ku Klux Klanu, z płonącym krzyżem w tle?

Zobaczymy. Pewnie więcej, niż potrafię sobie teraz wyobrazić.

Nie chcę jednak kontynuować wątku wyborczego, bo nie jestem w nim bezstronny. Chcę raczej zwrócić uwagę na zjawisko ogólniejsze i bardziej niebezpieczne niż kłamstwa jednej kampanii, nawet o najwyższy urząd i najwyższą polityczną stawkę.

Jaka może być wyższa stawka? Sama rzeczywistość. Czy potęga medialnej przewagi (a ta i w Polsce, i w większości naszego, to jest tzw. zachodniego świata, jest oczywista po stronie „jedynie słusznej”, obranej sto lat temu przez Antonia Gramsciego) jest w stanie zastąpić rzeczywistość, wyprzeć ją na margines tego, co liczy się dla człowieka – odbiorcy tych mediów? Dodam, że przez media rozumiem nie tylko staroświeckie telewizje czy gazety, ani nawet nie same portale „informacyjne”, ale przede wszystkim tzw. media społecznościowe, a w istocie często odspołeczniające, służące zamykaniu „baniek”, a także same bezosobowe (ale przez ludzi inicjowane i kontrolowane) algorytmy internetu, wysuwające na czoło jedne treści, a spychające w czeluść inne.

Jacek Dukaj (w rozmowie, która weszła do mojej nowej książki: „Kto pisze naszą historię? Rozmowy polskie wiosną XXI wieku”) studził moją nadzieję na to, że rzeczywistość obroni się przed fikcją: „Coraz więcej ludzi żyje w tym, co jest im tak podawane do przeżywania. Więc nawet nie bardzo jest tu sens pytać o status fikcja–niefikcja. Chodzi o to, że dostaję do przeżywania to, co lubię – to, co ma dla mnie wartość kaloryczną w sensie kulturowym; tym się karmię, tam znajduję swoją ojczyznę”. Tu więc można toczyć wciąż bohaterskie boje ze smokiem nacjonalizmu (zwłaszcza polskiego – wpadającego natychmiast w „sarmatofaszyzm”) oraz ciemnego katolicyzmu, który wciąż pali czarownice na swoich stosach i niczym poza tym się nie zajmuje, jak tylko gwałtami na nieletnich. Inni mogą wzywać do skończenia z „antropocenem”, czyli z ludzkością, która morduje planetę. Itd., itp.

A może jednak rzeczywistość jeszcze się obroni? Wybory w Stanach Zjednoczonych dlatego wzbudziły taki entuzjazm jednych, a popłoch innych, że pokazały istniejące jeszcze granice rzeczywistości, których przemysłowi ideologicznego błota nie udało się zamazać ani sforsować. Większość tzw. zwykłych wyborców zareagowała na rzeczywistość, czyli inflację, strach przed wyższymi cenami energii czy zagrożeniem bezpieczeństwa – a nie na zarysowane tak sugestywnie przez media „widmo faszyzmu”.

A jak będzie u nas?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

prof. Andrzej Nowak prof. Andrzej Nowak