W 11. odcinku cyklu "Kościół ostatnich ławek" mówimy o tym, dlaczego stygmatyzujemy innych i co powoduje, że ich odrzucamy. Dominikanin o. Tomasz Franc, psycholog i terapeuta, zastanawia się nad tym, jak, wyciągając rękę do wykluczonych, nie pomylić indywidualnego podejścia do ich historii z rozmywaniem Ewangelii i nauczania Kościoła.
Magdalena Dobrzyniak: Skąd się biorą w nas tendencje do stygmatyzowania ludzi, chęć osądzania, odruch odrzucania, wykluczania człowieka?
o. Tomasz Franc OP: Często jest to efekt ulegania pokusie pójścia na skróty, zarówno w unikaniu własnych problemów, jak i w ocenie rzeczywistości, w której uczestniczymy, bo stereotypizacja, osądzanie to taka szybka pseudodiagnoza, która ma nam pomóc w odzyskaniu poczucia bezpieczeństwa. Przypisując komuś jakieś intencje czy motywy działania, obsadzamy go w określonej kategorii i odnajdujemy sposób na nazwanie niezrozumiałego dla nas zjawiska, zyskujemy poczucie pewności i kontroli nad sytuacją. Stereotypizacja zawsze jest krzywdząca i nienegocjowalna, bo trudno jest uwolnić się od stereotypu. Jest to więc rodzaj wewnętrznego skrótu myślowego, opartego na braku analizy własnych lęków, unikaniu ich. Wiąże się też niestety z zamaskowaną przemocą, która polega na tym, że nadajemy komuś czy czemuś określoną etykietkę, jednocześnie wrzucając w to bardzo duże pokłady własnej złości, negatywnej energii, obaw i lęków.
Czego boją się ludzie, którzy stygmatyzują innych?
Przede wszystkim boją się tego, co mogłoby się pojawić w nich samych. Stygmat to jest ślad rzeczywistości, który boją się zobaczyć w sobie. Jeśli więc naznaczą kogoś stygmatem „gorszyciel” albo „niewierny”, albo „zdrajca”, to być może dlatego, że mają w sobie pokłady lęku przed własną niewiernością albo przed pokusami złamania wierności, albo przed pragnieniem buntu, krytyki czy złości, której nie potrafią wyrazić. Boją się, że to naruszy ich bezpieczne miejsce, własną niszę, z której musieliby wyjść, wejść w dialog i dyskusję ze swoimi „demonami wewnętrznymi”, uporać się z nimi.
A jaką rolę w stygmatyzowaniu odgrywa ignorancja, brak wiedzy dotyczącej na przykład aktualizowanego nauczania Kościoła, odkryć naukowych w kwestiach choćby związanych z bioetyką czy genetyką?
Ignorancja i brak wiedzy często są zasłaniane rzekomymi kompetencjami. To jest paradoks. Człowiek stosujący stygmatyzację podpiera się twardym stanowiskiem, mówiąc: „ja wiem najlepiej”, podczas gdy tak naprawdę nie zgłębił tematu, nie wszedł w dyskusję wewnętrzną, w wątpliwości, nie potrafił poszukać odpowiedzi, czyli narazić się na trudny proces mierzenia się z własnym brakiem odpowiedzi, z poczuciem wewnętrznego zagrożenia. Stygmat, szybka i powierzchowna definicja, która ma dać odpowiedź na brak procesu jej poszukiwania, to częsty objaw ignorancji. Ignorancja przybiera katastrofalną postać, jeśli jest zawiniona. Jeśli więc powinienem posiadać wiedzę albo mam zdolności i możliwości, by ją zdobyć, by poszerzać horyzonty, ale na przykład unikam kontaktu z drażliwymi tematami, z jakąś inną ideą na dany temat, z pogłębianiem wiedzy moralnej i rozumienia nauczania Kościoła, ignorancja jest ciężka i zawiniona, ściśle związana z odpowiedzialnością. Trudno się wtedy wytłumaczyć po prostu niewiedzą czy jakimś nierozumieniem zjawiska.
ZOBACZ wszystkie odcinki naszego cyklu
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Magdalena Dobrzyniak Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim i podyplomowych studiów edytorskich na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. W mediach katolickich pracuje od 1997 roku. Wykładała dziennikarstwo na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Autorka książek „Nie mój Kościół” (z bp. Damianem Muskusem OFM) oraz „Bezbronni dorośli w Kościele” (z o. Tomaszem Francem OP).