Poznaliśmy ją dzięki męczeństwu. A przecież była „tak normalna, że aż święta”. Miała niezwykle otwarte i wrażliwe serce, a na jej pogrzeb przyszły tłumy.
Istebna. Majowe popołudnie. Wracałem z Tokarzonki, gdy przy kapliczce zauważyłem grupkę dzieciaków. Stały skupione wokół nastolatki, która coś im tłumaczyła. Szedłem w dół i nie przysłuchiwałem się ich rozmowie, ale od razu pomyślałem o Karolinie. To musiało właśnie tak wyglądać! Poznaliśmy ją ze względu na męczeństwo i heroiczne ocalenie dziewictwa, ale to, jak sąsiedzi i mieszkańcy okolicznych wiosek opowiadali o tej dziewczynie, dowodzi, że już za życia była rozpoznawalna, lubiana i traktowana wyjątkowo. I powiem szczerze: właśnie jej pełne oddania życie, świadomość tego, że jesteśmy na służbie, jej ogromna wrażliwość, pracowitość i roztropność są dla mnie ważniejsze niż ostatnie chwile.
Urodziła się 2 sierpnia 1898 r. w miejscowości Wał-Ruda. Od dzieciństwa pomagała rodzicom w pracy na gospodarstwie. Miała zawsze ręce pełne roboty. Codziennie z rodziną śpiewała godzinki. Bardzo lubiła odmawiać Różaniec i wracała do niego w każdej wolnej chwili. Była niezwykle wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Zginęła w siedemnastym roku życia. 18 listopada 1914 r. rosyjski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się przed gwałtem. Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną w Tarnowie 10 czerwca 1987 r.
Była, jak opowiadał mi pracujący przed laty w jej sanktuarium w Zabawie ks. Łukasz Plata, „tak normalna, że aż święta” „Nie została błogosławioną jedynie dlatego, że została zamordowana!” – wyjaśniał. „Przygotowano starannie dekret o heroiczności cnót, a mieszkańcy Wał-Rudy i okolicznych wiosek nie bez przyczyny mówili, że to »pierwsza dusza do nieba«. Ponieważ odwiedzała domy chorych i samotnych, byli przekonani o jej świętości. To dlatego na pogrzebie było trzy i pół tysiąca ludzi! Wierni od razu zaczęli chodzić do miejsca, gdzie odnaleziono jej ciało. Pojawiły się tam uzdrowienia i cuda. Kult rozwijał się całkowicie oddolnie. To była konkretna do bólu chrześcijanka, a nie »polukrowane dziewczę«. Dziewczyna z krwi i kości, zahartowana przez życie. Żyła w rzeczywistości wiejskiej, niezwykle trudnej. Nie była samolubna. Zresztą trudno taką być, jak się jest czwartą z jedenaściorga rodzeństwa. To była »błogosławiona spod gruszy«. Urzeka mnie w niej zapał i ewangelizacja ubogimi środkami; wykorzystywała to, co było pod ręką. Miała »pod ręką« gruszę, więc tam gromadziła dzieci ze wsi. Uczyła je, modliła się z nimi, a one – wiemy to z późniejszych świadectw – słuchały jej z otwartymi ustami, były w nią zapatrzone. Katechizowała, pomagała w przygotowaniu dzieci do sakramentów. Dzisiaj byłaby taką oazową animatorką, powiedziałbym nawet: diakonisą. Często pomagała przy parafii, a przecież do kościoła miała aż 7 kilometrów!”.
Marcin Jakimowicz Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyli jasno”.