Wolna Wigilia, czyli jak PiS głosował ramię w ramię z Lewicą

Wielu dziwiło się tak osobliwemu sojuszowi. Mnie on z kolei kompletnie nie zdumiewa.

W Kościele zachodnim w średniowieczu istniała tradycja tzw. quadragesima sancti Martini, czyli czterdziestnicy świętego Marcina. Cóż to takiego? Ano, skoro do Zmartwychwstania przygotowujemy się przez 40-dniowy post, to analogiczne przygotowanie powinno towarzyszyć uroczystości Narodzenia Pańskiego. Zresztą do dziś ten dzień choćby w Nadrenii Północnej - Westfalii traktowany jest w „karnawałowy” sposób poprzez organizowane na ulicach miast świetlne pochody. W polskiej tradycji mój patron kojarzy się raczej z powiedzeniem o białym koniu, na którym św. Marcin przyjeżdża, przywożąc pierwszy śnieg. Faktycznie, w mojej pamięci 11 listopada zwykle przynosił spory chłód – i tak też jest w tym roku.

Zbliżająca się zima, a wraz z nią Boże Narodzenie, ukierunkowują już nasze myślenie na Wigilię. W tym roku, niezależnie od wspomnienia św. Marcina i sklepowych mikołajów, postanowili o niej przypomnieć także politycy, zgłaszając projekt ustawy o ustanowieniu 24 grudnia dniem wolnym od pracy. Co ciekawe, postulat taki zgłosiła Lewica w trosce o los pracowników, zwłaszcza kobiet zatrudnionych w handlu, które przez obowiązki zawodowe nie mogą należycie przygotować się do tej wyjątkowej okazji. Wszak świętowanie Wigilii łączy w polskiej tradycji zarówno wierzących, jak i niewierzących.

W pierwszym czytaniu ustawa jednak głosami większości posłanek i posłów  PO, Trzeciej Drogi i Konfederacji trafiła do sejmowej Komisji Gospodarki i Rozwoju. Czyli w praktyce do kosza, bo przewodniczącym tej konkretnej Komisji jest Ryszard Petru, zagorzały przeciwnik pomysłu dodatkowego dnia wolnego. Za przyjęciem ustawy i skierowaniem jej do drugiego czytania głosowali z kolei parlamentarzyści PiS oraz Lewicy.

Wielu dziwiło się tak osobliwemu sojuszowi. Mnie on z kolei kompletnie nie zdumiewa, bo stare podziały na prawicę i lewicę tracą rację bytu. Mają one bowiem głównie uzasadnienie światopoglądowe, a te sprawy – jak pokazują badania – tracą na znaczeniu z perspektywy wyborców. Głównie dlatego, że społeczeństwo w ostatnich latach w szybkim tempie się liberalizuje i spory polityczne wokół kwestii aksjologicznych stają się coraz mniej relewantne. W przeciwieństwie do tematów gospodarczych – te rodzą coraz więcej emocji, zwłaszcza po okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, które wprowadziły świadczenia społeczne na niespotykaną dotąd skalę. To z kolei rozpętało publiczną debatę wokół tego, kto może i powinien dostawać pomoc od państwa oraz – co ważniejsze – kto ma za to wszystko zapłacić (bo Polacy wciąż wierzą w mit, że państwo nie ma swoich pieniędzy i żeby komuś dać, wcześniej musi komuś zabrać).

Wspomniana debata toczy się wokół osi, na której krańcach możemy usytuować takie wartości, jak indywidualizm oraz solidaryzm. Zwolennikom podejścia indywidualistycznego bliżej do dewizy: „każdy jest kowalem swojego losu”, natomiast zwolennicy opcji solidarystycznej wyznają raczej zasadę: „to nie do końca czyjaś wina, że mu w życiu nie wyszło”. Nie rozstrzygając chwilowo zasadności któregokolwiek z przedstawionych podejść, obserwując badania opinii społecznej, można bez większego ryzyka stwierdzić, że Polki i Polacy wyraźnie przesuwają się w kierunku pozycji indywidualistycznych. Co prawda, zawsze byli nieco bardziej po tej stronie, ale zwłaszcza po pandemii ruch w kierunku indywidualizmu przybrał jeszcze na sile.

Jeśli spojrzymy na polską politykę z takiej perspektywy, głosowanie za wolną Wigilią dobrze oddaje to napięcie. Co więcej, także w jakiejś części PiS oraz Lewicy dominująca jest logika indywidualistyczna. Gdybyśmy mieli patrzeć na postawy reprezentowane przez polskie społeczeństwo, wolna Wigilia upadłaby nie stosunkiem 213:235, ale bardziej 100:360. Powód jest prosty – Polacy chcą mieć możliwość kupowania do ostatniej chwili, a jeśli osoby pracujące w handlu mają z tym problem, zawsze mogą wtedy sami wziąć dzień wolny albo poszukać pracy gdzie indziej. Trochę w myśl zasady: „nie stać Cię na mieszkanie? Zmień pracę i weź kredyt”. Dlaczego karać całe społeczeństwo za nieogarnięcie ludzi, którzy nie potrafią sobie wziąć wolnego, jeśli chcą, prawda?
Ostatnie wybory prezydenckie w USA pokazały, że takie myślenie zdobywa popularność także wśród mniej zamożnych mieszkańców, w tym posiadających imigranckie pochodzenie. Donald Trump jest dla nich uosobieniem amerykańskiego marzenia – nawet jeśli jestem dziś biedny, to jestem kowalem swojego losu i to ode mnie zależy, jak będzie mi się powodzić w życiu. Jak sobie pościelę, tak się wyśpię. Nie mogę zrzucać odpowiedzialności na nikogo innego. Nie oczekuję ani pomocy, ani pouczania.
Tyle, że takie podejście, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, może nas prowadzić do społecznego darwinizmu. Czyli modelu, w którym przetrwają najsilniejsi. Masz problemy? Nie radzisz sobie? Twoja wina. Wychowałeś się w dysfunkcyjnej rodzinie albo mierzysz się z jakąś niepełnosprawnością? Masz pecha. Co najwyżej możesz liczyć na łaskę kogoś bogatszego, o ile dobrowolnie zechce Ci w swojej wspaniałomyślności pomóc.

Pozostaje mi zadać pytanie, czy Pan Jezus przyszedł na ten świat wyłącznie do zdolnych, sprawnych, silnych i w pełni wolnych ludzi, których przyszłość leży wyłącznie w ich rękach.  Odpowiedź pozostawiam Wam.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.