Pamiętasz mnie? Chodziliśmy razem do klasy. Wiesz, niedawno się rozwiodłam. Od dawna o Tobie myślę. Bardzo chciałabym się z tobą spotkać. Koniecznie odpisz!
Taki wpis znalazł na swej skrzynce mailowej znajomy ksiądz. Pisała dziewczyna, w której podkochiwał się w czasach licealnych. Niewinny żarcik? Nie bardzo. Elektroniczny liścik miłosny przyszedł dokładnie w chwili, gdy kapłan przeżywał ogromne duchowe zawirowania, czuł się osaczony, a grunt dosłownie usuwał mu się spod nóg. Naprawdę sporo kosztowało go to, by nie odpisać na maila.
Miesiąc później poznałem innego księdza, który zaczął mi opowiadać, że gdy przeżywał kilka miesięcy temu ogromny kryzys związany z sakramentem kapłaństwa nagle na naszej-klasie znalazł liścik, w którym…
Gdy spotkałem trzeciego księdza, który opowiedział mi podobny scenariusz, (zamiast maila dostał niezwykle kuszącego SMS-a) zdumiony podrapałem się po głowie. Ich opowieść łączył jeden wspólny element: nigdy wcześniej nie dostawali podobnych propozycji, a maile czy SMS-y przychodziły w chwili wielkiej duchowej pustyni i cierpienia. Mechanizm był prawie identyczny.
Chwyt – na pierwszy rzut oka – prymitywny. Na „dzień dobry” wyśmialiby pewnie z ambon podobne akcje. Ale gdy nastąpiły one w chwili, gdy decydowało się ich kapłańskie „być albo nie być”, decyzja by wyrzucić liściki do komputerowego kosza graniczyła z cudem. Na szczęście stał się cud.. Nie powiesili sutann na haku.
Hmmm, za kogo by się dziś pomodlić?
Marcin Jakimowcz