Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe/ twierdzą Kazimierz Górski i katechizm katolicki./ Bo piłka jest okrągła a bramki są dwie.
Mały jubileusz. Z kilku asów jestem dumny, kilka napisałbym dziś inaczej, pochwały dla Delsol i Drehera były przedwczesne. Większość budziła jakiś rezonans, reakcje, emocje. Pamiętam zaskoczenie czytelników „Listem do Karola Rahnera” („Waszemu pokoleniu zdarzało się mylić Ducha Świętego z duchem czasu, naszemu grozi to również, wiem, ale może najwyższa pora to przyznać, by nie powiększać szkód. Uczyliście nas bezgranicznej tolerancji i humanistycznej teologii, ale okazało się, że duch czasu nie jest najlepszym źródłem natchnień w sprawach Boskich i ludzkich”). Polemiką z wierszem ks. Twardowskiego („dlaczegóż to ksiądz Twardowski nie przychodzi do mnie, by mnie nawracać? I dlaczego to podkreśla tytułem? Ksiądz? To po co przyszedł? Przecież jedyna rzecz, jakiej naprawdę potrzebuję – ja, grzesznik – to nawrócenie. Właśnie tego spodziewam się po słowie Mistrza: że będzie służyło sprawie mojego nawrócenia”).
Pamiętam pomruki, które towarzyszyły krytyce wybielania demonicznych postaci Ewangelii: Heroda, Judasza, Piłata. Opiewaniu Maryi (bez rzekomo „ekumenicznej wrażliwości”). Odrzuceniu tzw. eklezjalnego optymizmu (tylko pozytywnie! pozytywnie!), który uważam za furtkę dla rozpaczy, a nie za początek cnoty nadziei. Wątkom patriotycznym („miłość do Niepodległej wg JPII” – co za nacjonalistyczne horrendum!). Odwołaniom do BXVI (przeżytek, nie nadążam za mądrością etapu). Tezom teologicznym (wsteczne, nie uwzględniają zmiany paradygmatu). Lecz aplauz czytelników przewyższał mruczenie we wszystkich tych przypadkach.
Prawdziwą wojnę wywołały trzy tematy. Pierwszym był felieton „Nobel dla Tokarczuk”: „jest w tych książkach coś, co każe mi – chrześcijaninowi, księdzu katolickiemu, teologowi – napisać: nie ma zgody. Na powrót do pogaństwa. Na wymazanie przeszło tysiąca lat ochrzczonego życia mojej ojczyzny. Jej niepodległej – diabłu, okupantom, kłamstwu, grzechowi, niewoli, wszelakiemu złu Polaków i nie-Polaków – wolności w Chrystusie. Ta twórczość to w warstwie ideowej apoteoza neopogaństwa – fascynacja mitami, astrologią, ezoteryką, zdolnościami parapsychologicznymi, wizją politeistyczną, przedchrześcijańską właśnie, poddaną rytmom księżyca i krwi, magii. Wracają bogowie. A z nimi ciemność i przerażenie. Oręż w rękach wielu w walce z kościelną wiarą w Chrystusa”. Drugim był as o rewolucji październikowej 2020, apel: „nawróćcie się. Jesteście młode, nie jest za późno. Zatrzymajcie się, zawróćcie, ta droga prowadzi do przepaści. Wasze zbawienie jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jeśli brałyście lub bierzecie udział w »pokojowych protestach«, skończcie z tym. Idźcie do spowiedzi, wyznajcie ten ciężki grzech (jakakolwiek świadoma forma popierania zabijania nienarodzonych i relatywizacji tego czynu jest grzechem ciężkim), żałujcie zań. Bóg Wam wybaczy. Wróćcie do sakramentów, do pokoju z Bogiem”. Trzecim były dwa teksty o powstaniach śląskich: „istotnym czynnikiem trwania ducha polskości na Śląsku i tym samym powstań jest nie co innego jak jego więź ze świętą wiarą katolicką. Moi przodkowie szli do powstania przede wszystkim dlatego, że kształt polskiego katolicyzmu i wyrastającej zeń organicznie kultury był dla nich najwyższą duchową i kulturową wartością. Chodzi o wolność. A ten rodzaj wolności, o który chodzi, jest możliwy tylko w katolicyzmie, w kulturze rzeźbionej katolicyzmem”.
Po dziś dzień wielu czytelników przypomina mi w tym kontekście brawurową (ich zdaniem) puentę felietonu/wiersza „Prawie jak Liga Mistrzów”: „Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe/ twierdzą Kazimierz Górski i katechizm katolicki./ Bo piłka jest okrągła a bramki są dwie”.
Mnie osobiście najbliższe są te linie, w których udało się połączyć to, co liryczne, duchowe i katolickie, w nierozdzielną całość, wersy, które są z wnętrza Biblii, z serca Kościoła. Intymność z Nim… Jak te zdania z felietonu „Ty wiesz”: „Po śniadaniu zwykł rozmawiać ze mną o miłości. Biorę brewiarz, przerzucam kartki, wgryzam się w psalmy jak w suchy chleb, pyta, czy Go kocham. Jest coraz gorzej. Starzeję się, wyciągam ufnie ręce, ale tych, do których je wyciągam, nie ma, tylko jacyś obcy. Opasują mnie nie ci, których kocham, i prowadzą, dokąd nie chcę. Jeszcze nie wiem, jaką śmiercią uwielbię Boga. Cóż tobie do tego, mówi, ty pójdź za Mną. Idź, mówi, idź za Mną, tam dokąd ja. Nie bój się. Idź za Mną między wilki, mówi. Nie bój się. Będą ci wkładali węże do rąk i każą pić truciznę. Lecz ja będę z tobą i nic ci nie zaszkodzi”.
Bogu niech będą dzięki. I Redakcji! I Czytelnikom!