Poniedziałek – mecz. Wtorek – mecz. Środa – mecz. Czwartek… Tak można sparafrazować słynny początek „Dzienników” Witolda Gombrowicza.
Dawno, dawno temu piłkarskie spotkania ligowe odbywały się w soboty i niedziele, a pucharowe w środy. Teraz transmisje są od poniedziałku do niedzieli, codziennie. Ligowa kolejka trwa od piątku do poniedziałku, a puchary od wtorku do czwartku. Co dalej? Można już tylko mnożyć liczbę transmisji w poszczególne dni. Od września wystartowała Liga Mistrzów w nowej wersji – we wtorek i środę po dziewięć spotkań. Sam magazyn skrótów zajmuje blisko dwie godziny. Aby oglądać wszystko, trzeba w Canal+ wykupić specjalną subskrypcję. Prawa do Ligi Konferencji ma Polsat. Z kolei TVP postawiła na polską piłkę. Transmisje spotkań ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi oraz Pucharu Polski trzeba było rozdzielić na kilka anten. Ciekawe, jak w weekend dają radę miłośnicy La Liga, Premier League czy Bundesligi, mający też sentyment do polskiej piłki?
Tak wygląda kultura przesytu. Komentatorzy nowej wersji Ligi Mistrzów sami przyznają, że nie są na razie w stanie jej ogarnąć, a co dopiero kibice. Pomijając drobny fakt, że poza TVP, wszystkie inne stacje, mające prawa do rozgrywek piłkarskich, są płatne, dań na stole jest tyle, że w miarę jedzenia apetyt raczej nie wzrasta. Chciwość organizatorów rozgrywek międzynarodowych sprawia, że piłka nożna w tym wydaniu wkrótce wyjdzie nam bokiem, ale prawdopodobnie wcześniej nie wytrzymają tego sami piłkarze. Percepcja widza to jedno, możliwości organizmu sportowca to drugie, czego widomym znakiem będą zapewne częstsze niż dotąd kontuzje. Rozgrywki ledwo się rozpoczęły, a już widać, że intensywność spotkań odbija się na ich poziomie. Stąd też sensacyjne wyniki, także polskie zwycięstwa nad faworytami.
Nowa Liga Mistrzów utrwaliła podziały. Mamy już piłkę nożną dwóch prędkości: zarówno w wymiarze finansowym, jak i sportowym. Kluby z Anglii, Hiszpanii czy Włoch, by wytrzymać rosnące wymagania, potrzebować będą więcej dobrych piłkarzy. I stać je będzie na zakupy. Kluby ze słabszych lig w jeszcze większej skali staną się dostarczycielami talentów dla drużyn z Ligi Mistrzów. I tylko starsi kibice z estymą wspominać będą czasy, gdy rywalizowały ze sobą kluby, w których grali w większości „lokalsi”. Może nie strzelano wtedy tak pięknych bramek, ale emocje były porównywalne z rozgrywkami drużyn narodowych. A jak się teraz ustrzec od przesytu piłką? Jak ze wszystkim: trzeba zachować umiar. I przede wszystkim dalej wiernie kibicować swojemu ulubionemu klubowi.