Troska, jaką politycy konkurencyjnych partii otaczają Prawo i Sprawiedliwość, jest iście wzruszająca.
Współczucie, z jakim nad losem PiS pochyla się Jan Lityński, potrafi doprowadzić do łez. Podobnie inni wymiatacze, którzy, gdy mowa o partii Jarosława Kaczyńskiego, wcielają się w rolę ekspertów od infotaimentu. Uwielbiam słuchać, jak Stanisław Żelichowski z PSL analizuje mowę ciała Tomasza Poręby, a Paweł Graś, niczym wytrawny politolog, ocenia sytuację wewnątrz opozycyjnej partii. A opowieści Michała Kamińskiego (już z PJN) o tym, kto z kim trzyma i kto na pewno z własnej inicjatywy by tego i owego nie powiedział, są po prostu fascynujące.
Co prawda ani trochę nie poszerza to moich horyzontów, ale i po co miałoby poszerzać. Od istotnych problemów tylko głowa boli. A tak panowie posłowie mogą w swoim gronie poplotkować na temat pocenia się tego czy innego kolegi. Dług publiczny? Problemy mieszkaniowe młodych ludzi? Przyszłość Unii Europejskiej? A może choćby i relacje wewnątrz ekipy rządzącej, które na sytuacje w kraju mają o wiele większy wpływ, niż wewnątrz największej partii opozycyjnej? Po co, PiS jest ciekawszy.
Radość wyrażam szczególnie w imieniu mojej grupy zawodowej. Dzięki tego typu pogaduchom dziennikarze nie muszą trudzić się żmudnym wgłębianiem się w dane statystyczne, nie muszą czytać ustaw i analizować ich wpływu na rzeczywistość. Wystarczy podstawić politykowi sitko pod nos, a nagłówki na portalach same się piszą, paski na TVN24 same zapełniają smakowitymi tekstami. Lityński: W PiS jest bolszewizm. Hofman: A wcale, że nie. Graś: Janek ma rację, jesteście głupi. Hofman: Zaraz poskarżę się mamie!
A co na to mama posła Hofmana? O tym z pewnością dowiemy się niebawem.
Stefan Sękowski