Jeden z powojennych kulturalnych znaków rozpoznawczych Krakowa, czyli tygodnik „Przekrój”, po blisko 10 latach powrócił z obecnej do dawnej stolicy Polski.
Czy pismo kojarzone przez starszych wiekiem czytelników z odważnym otwarciem na Zachód w latach 50. i 60., z profesorem Filutkiem, z rysunkami Adama Macedońskiego i Sławomira Mrożka, z zasadami dobrego wychowania Janiny Ipohorskiej, z wierszami Ludwika Jerzego Kerna, z humorem zeszytów szkolnych ma szansę odbudować dawną świetność?
- Te 10 lat, jakże krakowskiego pisma w Warszawie, dało mu stołeczne obycie i świetnych autorów. W dzisiejszych czasach gazetę można robić gdziekolwiek. Czasopisma tworzą nie miejsca, ale ludzie - ocenił podczas konferencji prasowej redaktor naczelny Artur Rumianek. Według jego zapowiedzi, „Przekrój” powinien pozostać czasopismem o charakterze społeczno-kulturalnym, unikającym zajmowania się bieżącą polityką.
Pamiętający „Przekrój” z czasów Mariana Eilego nie tylko krakowscy czytelnicy są jednak dość sceptyczni. Od kiedy tygodnik kupił energiczny przedsiębiorca Grzegorz Hajdarowicz (od kilkunastu dni mający również pakiet kontrolny w „Rzeczypospolitej” i w „Uważam Rze”) upodobnił się on do lewicowo-liberalnych pism typu „Wprost” i „Newsweeka Polska”, przebijając je w antyklerykalizmie. W dodatku zafascynowany nowoczesnością właściciel chce stopniowo odchodzić od wydania papierowego w kierunku internetowego, co skutecznie odstręczy od „Przekroju” ludzi o konserwatywnych upodobaniach.
Tygodnik traci czytelników z miesiąca na miesiąc, a warto przypomnieć, że jeszcze w połowie lat 70. osiągał rekordowe w skali kraju nakłady ponad 700 tysięcy egzemplarzy. Istnieje więc obawa, że przyszłość „Przekroju” nie jest tak różowa, jak ją rysują Hajdarowicz i Rumianek.
Jerzy Bukowski