Przed Grecją są dwa scenariusze – twierdzą specjaliści. W pierwszym Grecja bankrutuje jutro. W drugim za kilka miesięcy.
29 czerwca 2011 r. przed siedzibą greckiego parlamentu w Atenach. Kolejny dzień protestów przeciwko planom reform, które zmuszą Greków do zaciskania pasa PAP/EPA/ORESTIS PANAGIOTOU Sytuacja Grecji przypomina historię, jaką w bajce „Nowe szaty króla” opisał Hans Christian Andersen. Z tą może różnicą, że w opowieści to mały chłopczyk krzyknął „król jest nagi”, a w dzisiejszej Europie tymi, którzy najgłośniej (na salonach władzy) krzyczą, są bankierzy. Głównie z Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Tak, król jest nagi. Grecja jest bankrutem. Ale zanim formalnie upadnie, europejscy bankierzy muszą odzyskać to, co Atenom pożyczyli. I do tego właśnie potrzebują Unii Europejskiej.
Pomoc instytucji finansowych Unii ma głównie pokryć spłatę greckich długów. A więc interesy Londynu, Paryża i Brukseli (a konkretnie instytucji finansowych z tych państw). Miliardy euro w kraju oliwy z oliwek i sera feta w ogóle się nie pojawią. Zostaną na miejscu (w Brukseli, Paryżu czy Berlinie) przepisane z jednej kolumny w tabelce do drugiej. Gdy banki odzyskają to, co Grecji pożyczyły, pozwolą krajowi zbankrutować. A mówimy o naprawdę sporych pieniądzach. Długi Aten wynoszą dzisiaj około 350 miliardów euro. To około 160 proc. produktu krajowego brutto, czyli kwoty, którą cała gospodarka grecka wypracowuje w ciągu roku. To dane na dzisiaj. Za rok dług będzie dużo większy, bo Grecja, ze słabą gospodarką, pożyczała pieniądze na spory procent. Dla porównania, dług Polski to 57 proc. PKB i już to jest poziom niebezpiecznie wysoki.
Wiedzą, dlaczego protestują
Ile straci Berlin czy Paryż – tego do końca nie wiadomo. Ale te kwoty są większe niż greckie zadłużenie. Jedna rzecz to pożyczki. Znacznie większym problemem są jednak gwarancje kredytów, ubezpieczenia kredytów czy instrumenty pochodne (tzw. derywatywy).
W pomocy Grecji nie chodzi o ratowanie zrujnowanego (finansowo) kraju, tylko o ratowanie kieszeni najbogatszych instytucji finansowych Europy. I stworzenie okazji wykupu tego wszystkiego, co przedstawia w Grecji jakąś wartość. Przyparty do ściany sprzedaje taniej. Za bezcen. W ten sposób pod młotek pójdzie wszystko, co państwowe. A jest tego naprawdę sporo. Na przykład porty, lotniska, państwowe firmy, nieruchomości, a nawet greckie wyspy (tych niezagospodarowanych jest około 6 tys.). Kto wie, czy państwo nie zacznie sprzedawać dna morskiego, podobno bogatego w gaz ziemny.
Media branżowe donoszą, że głównym kupującym są Rosjanie i Chińczycy. A pewnie i inwestorzy z Europy nie pogardzą. Protestujący w Atenach czy Salonikach doskonale o tym wiedzą. I dlatego protestują. Pakiety pomocowe nie wystarczą na spłatę długów. Trzeba ciąć wydatki i prywatyzować. Ale nawet to nie wystarczy na pokrycie zadłużenia, które co roku będzie większe. Sytuacja naprawdę wygląda beznadziejnie i Grecy o tym wiedzą. Protestują, bo kierunek naprawy, na jaki zgodził się rząd pod naciskiem unijnych instytucji, wydaje się antyskuteczny.
Studio GN/Źródło Eurostat Klan rządzi Grecją
Żeby było jasne, Grecy na sytuację, z którą mają teraz do czynienia, pracowali latami. Obywatele wymuszali na rządzących kolejne ustępstwa i przywileje, a rządzący się na to godzili, bo inaczej… przyzwyczajeni do opiekuńczego państwa obywatele nie wybraliby ich na kolejną kadencję. Na to wszystko nakłada się polityka klanowa. W Grecji od lat 60. XX wieku w różnych konstelacjach rządzi rodzina Papandreu. Socjaliści w Grecji (z dwoma krótkimi przerwami) rządzą krajem samodzielnie od 1980 r. Dziadek obecnego premiera (Jeorios) był trzy razy premierem Grecji. Ojciec premiera (Andreas) był premierem dwa razy. Trudno policzyć, ile razy w tym czasie członkowie klanu Papandreu byli ministrami (sprawy zagraniczne, gospodarka, edukacja, sprawy wewnętrzne…). Zdarzało się, że syn był ministrem w rządzie, którym kierował ojciec. U władzy wraz z Papandreu byli członkowie ich rodzin, znajomi i rodzina znajomych. Cała wierchuszka partii socjalistycznej należała i należy nadal do Papandreu. Polityka klanowa sprzyja konserwowaniu patologii. Czy syn, którego ojciec i dziadek byli wielokrotnymi premierami, może zmienić kurs? Może napiętnować błędy? Czy partia, której kierownictwo składa się z dalszej lub bliższej rodziny i znajomych, pozwoliłaby na to?
Tomasz Rożek