Liberalne „krytyczne podejście” z reguły kończy się tam, gdzie powinna się zacząć liberalna autorefleksja.
Miałem kiedyś zbiór przemówień prezydenta Chiraca, wydany jeszcze za jego życia, podarowałem go jednak przyjacielowi, który ma znacznie mniej krytyczny stosunek do gaullizmu ode mnie. Książka nosiła tytuł Une ambition pour la France i można go było dwojako rozumieć – albo że własne ambicje Chiraca służą Francji, albo że Chirac służy ambicjom Francji. W tym pierwszym wypadku chodziłoby przynajmniej o rzecz bardziej określoną, w obu natomiast chodzi niewątpliwie o „ambicję”, polityczną próżność, pragnienie „ważności”, zastępujące dobro wspólne narodu z jego konkretnymi składnikami, dla których konkurencyjne potwierdzenia nie są najważniejsze.
Przypomniała mi się ta książka w trakcie lektury artykułu Marka Matusiaka („Izrael, czyli państwo w Azji”) w „Kulturze Liberalnej”. Przy czym nie chodzi mi tu o skądinąd bardzo ciekawe (i zasługujące na odrębną krytyczną analizę) rozważania o stosunkach polsko-izraelskich, ale o fragment dotyczący patriotyzmu i Polski współczesnej. „Można mieć nadzieję – pisze bowiem Matusiak – że polski sukces rozwojowy odniesiony po 1989 roku, będący powodem do słusznej dumy z tego, co tu i teraz, i co wypracowane wysiłkiem obecnych pokoleń, ułatwi rozstanie z mitem niepokalanej przeszłości sprzed 80 lat i pozwoli myśleć o własnej historii spokojniej i – co może paradoksalne – bardziej suwerennie”.
Nie zamierzam z autorem polemizować, bo swej tezy nie rozwija, a trudno z uwagi na marginesie czynić przedmiot sporu. Sprawa jest jednak interesująca językowo i reprezentatywna dla pewnego sposobu argumentacji. W tym jednym, choć długim, zdaniu uderza bowiem finezyjna asymetria. Liberalne „krytyczne podejście” zastrzeżone jest dla „niepokalanej przeszłości” (przedrzeźnianie języka religijnego to częsta praktyka w publicystyce liberalnej). Ale jeśli chodzi o liberalną współczesność „tego, co tu i teraz”, o „polski sukces rozwojowy odniesiony po 1989 roku” – powinien on z kolei być przedmiotem „dumy” oczywistej, bo „słusznej”.
Z jednej więc strony pełna rezerwy ironia, z drugiej – naturalny patos.
Wyobraźmy sobie inne zastosowanie tego samego paradygmatu; bo przecież „można mieć nadzieję, że polskie dziedzictwo z czasów sprzed utraty niepodległości, będące przedmiotem słusznej, wyrażonej w konstytucji, dumy, pomoże nam zarówno z większym historycznym dystansem spojrzeć na »sukces rozwojowy«, jak i spokojniej i bardziej suwerennie myśleć o wszystkich złych wyborach, błędach i zaniechaniach, które obciążają 35-lecie niepodległości i odpowiedzialność współczesnych pokoleń”. Obawiam się jednak, że takie zdanie wyznawcom „dumy z sukcesu rozwojowego” od razu zapachniałoby „Polską w ruinie”.
Na czas niepodległości przypada trzy czwarte mojego aktywnego zaangażowania politycznego. Samą niepodległość do tej pory uważam za największe szczęście naszego pokolenia. A przecież mam świadomość wszystkich jej (więc naszych) porażek, żeby wymienić tylko nieprzeprowadzoną dekomunizację, odprzemysłowienie kraju i wyludnienie prowincji, dramatyczny kryzys rodziny, czyli coraz mniej zawieranych małżeństw i rodzących się dzieci. Tak, w planie demograficznym – Polska jest w ruinie.
Patriotyzm to naturalny odruch natury, choć powinien być czymś więcej. Głęboki patriotyzm wyrasta z historii i kultury „całego narodu, jego wszystkich pokoleń”, więcej, rodzi poczucie odpowiedzialności za trwanie wspólnoty, więc rzutuje również na „przyszłe jej pokolenia”. Odruch patriotyczny natomiast może (jako odruch naturalny) rodzić się bez tej głębszej podstawy kulturowej, ma charakter egzystencjalny, wystarcza mu pokoleniowe przeżycie „tego, co tu i teraz”, często bardzo szlachetne, jak Solidarność czy Smoleńsk, czasami bardziej przyziemne – jak „sukces rozwojowy”. Egzystencjalny patriotyzm – pozbawiony perspektywy dla relatywizacji swych emocjonalnych doświadczeń – o wiele łatwiej ulega egzaltacji, bo ma po prostu o wiele mniejszy dystans do siebie, do własnych przeżyć i kryteriów.
A ów nowy liberalny nacjonalizm konsumpcyjny? Co jest jego przedmiotem? Rosnąca średnia przekątna ekranu statystycznego domowego telewizora, rosnący narodowy kilometraż wakacyjnych wyjazdów i oczywiście to, że Polska w liberalnym świecie może być graczem, który się liczy! A innych wskaźników już nie liczy i specjalnie się nimi nie przejmuje.