Powódź wyzwoliła w ludziach to, co najlepsze – chęć pomagania, solidarność i empatię. Widzimy wokół siebie moc przykładów potwierdzających tę tezę.
Od pierwszych godzin kataklizmu w pomoc jego ofiarom zaangażowały się też media. Trzy największe telewizje organizowały zbiórki darów i przekazywały pieniądze z reklam, dziennikarze radia RMF ruszyli na Dolny Śląsk wyposażeni w siedem tysięcy szczotek i łopat. Robi wrażenie kreatywność i sprawność mediów w łączeniu ludzi i spinaniu pozytywnych inicjatyw. Przypomnieliśmy sobie, że to jedno z najważniejszych dziennikarskich zadań. I chwała Bogu, bo w ostatnich latach można było odnieść wrażenie, że media są głównie po to, by ludzi na siebie napuszczać.
Przez dwa tygodnie powódź stanowiła główny temat wszystkich anten, stacji, kanałów i portali. Tak było i podczas poprzednich kataklizmów, w latach 1997 czy 2010. W 2024 roku jest już inaczej, bo w relacjonowanie dramatu włączają się też użytkownicy smartfonów. Internet pełen jest filmów i zdjęć, których nie byłby w stanie zrobić żaden reporter. To one robią największe wrażenie, rolą tradycyjnych mediów jest w tej sytuacji przede wszystkim informowanie, łączenie kropek i układanie puzzli, porządkowanie chaosu, nieuniknionego przy każdym kataklizmie. Nie było to łatwe, nie tylko ze względu na obiektywne trudności z dotarciem na miejsce. Reporterzy musieli dbać o to, by ludzkie emocje pokazywać, ale ich nie eskalować. Choć przecież żyjemy w czasach, w których media zajmują się głównie podkręcaniem emocji. I powiedzmy to szczerze, nie wszyscy byli w stanie powstrzymać się, by i w tej sytuacji nie dodawać czegoś od siebie, by nie szukać takich wypowiedzi, które jeszcze podniosą temperaturę, wzmogą lęk, obudzą gniew. Niepotrzebnie. W tych dniach samo życie dostarczało wystarczających emocji.
Jest jeszcze jedna, rzucająca się w oczy różnica między rokiem 1997 a 2024. Dziś rządzi internet, wszyscy jesteśmy online, ale praktycznie nie mamy już lokalnych mediów. 27 lat temu, we wciąż siermiężnej Polsce, aż roiło się od lokalnych pism, stacji radiowych, a nawet telewizyjnych, i to one wzięły na siebie obowiązek łączenia ludzi, budowały wspólnotę. To byli „tutejsi” dziennikarze, doskonale znający realia, wpisani w region. Sprawdzili się w czasie kataklizmu, ale nie przetrwali transformacji rynku mediów. Warto pokusić się i o taką refleksję, zanim ową transformację dokończymy.Bo, niestety, wciąż jest ona kontynuowana w kierunku komercjalizacji i centralizacji. Odbudowując domy, mosty i drogi, warto pomyśleć także o lokalnych mediach.