„Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej” – powiedział Jezus siostrze Faustynie.
To jest jedyny prawdziwy obraz Jezusa Miłosiernego” – taki napis po polsku przeczytałam na banerze zawieszonym na ścianie sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Wilnie. Czczony jest w nim obraz z podpisem: „Jezu, ufam Tobie” namalowany w 1934 r. przez Eugeniusza Kazimirowskiego.
Kto zawiesił baner – nie wiem. Czy jeszcze wisi – nie wiem. Ale w maju, gdy byłam w Wilnie, napis zaskoczył mnie bardzo. Podobnie jak tego typu informacje rozpowszechniane w internecie. Bo co to znaczy „jedyny prawdziwy”? W jakim sensie? I czy inne nie są prawdziwe?
Prawdą jest, że tzw. wileński obraz jest pierwszym wizerunkiem Jezusa Miłosiernego namalowanym według wizji s. Faustyny Kowalskiej. I jest to jedyne dzieło, którego powstawanie siostra śledziła, dając malarzowi wskazówki. Nietrudno zgadnąć, że informacja o „jedynym prawdziwym” obrazie jest wymierzona w ten namalowany w czasie drugiej wojny światowej przez Adolfa Hyłę, który wisi w sanktuarium w Łagiewnikach. Hyła, malując go, dysponował fragmentem „Dzienniczka” z opisem wizji s. Faustyny, miał kopię obrazu Kazimirowskiego i mógł korzystać z rad o. Józefa Andrasza, który był kierownikiem duchowym s. Faustyny w Krakowie.
Kontrowersje wywołują dwie różnice w obu obrazach: wysokość, na jaką Jezus wznosi rękę do błogosławieństwa, oraz kierunek wzroku. Siostra Faustyna zapisała w „Dzienniczku”, że Jezus, którego ujrzała, miał dłoń wzniesioną do błogosławieństwa. Ks. Michał Sopoćko zinterpretował tę informację, że do wysokości ramienia, ponieważ tak przed Soborem Watykańskim II błogosławili duchowni. Obecnie czynią to w sposób przedstawiony na obrazie Adolfa Hyły, czyli podnosząc rękę powyżej ramienia. Natomiast „wzrok z krzyża” – to było określenie samego Jezusa, które ks. Sopoćko odebrał dosłownie – w dół, a ks. Józef Andrasz jako wzrok pełen miłości. W opinii ks. prof. Ignacego Różyckiego, wybitnego teologa, cenionego przez kard. Karola Wojtyłę, który w procesie beatyfikacyjnym s. Faustyny recenzował jej „Dzienniczek”, te dwie różnice nie są istotne z teologicznego punktu widzenia. Jedynym szczegółem, który nie podobał mu się w obrazie Hyły, jest odcień bladego promienia, wychodzącego z serca Jezusa.
„Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej” – powiedział Jezus s. Faustynie płaczącej, że na namalowanym przez Kazimirowskiego obrazie nie jest wystarczająco piękny. Myślę, że to jest odpowiedź na wszystkie pytania i dylematy, dotyczące prawdziwości obrazów. Żadne malowidło nie udziela łask. Jest tylko – jak mówił Jezus – naczyniem, narzędziem, przez które działa sam Bóg. Obraz jest jedynie znakiem. Całe nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego opiera się, jak akcentował ks. prof. Różycki, na dwóch filarach – na zaufaniu Bogu i miłosierdziu wobec bliźnich. Bez zaufania, wyrażonego w trzech słowach: „Jezu, ufam Tobie”, nie ma nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego. I to niezależnie od obrazu – wileńskiego czy łagiewnickiego; czy ich kopia jest bardziej bądź mniej udana; czy jest to obraz innego współczesnego autora.
Chcąc zdyskredytować dzieło Adolfa Hyły, internauci, najczęściej anonimowi, rozpowszechniają w sieci informację, że był on masonem. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Hyła nim nie był. Natomiast do loży masońskiej należał Eugeniusz Kazimirowski, na co są dowody historyczne. Nie zmienia to faktu, że Hyła malował obrazy religijne, a o stworzenie wizerunku według wizji s. Faustyny poprosił go ks. Sopoćko, którego był sąsiadem.
Informacje na temat prawdziwości czy nieprawdziwości obrazu Jezusa Miłosiernego zataczają coraz szersze kręgi. Słyszałam nawet wypowiedź duchownego, który sugerował, że czczenie obrazu łagiewnickiego nie spełnia jednego z warunków nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia. Sprawa jest więc poważna. Dlatego wydaje mi się, iż powinni zająć się nią teolodzy eksperci i przedstawić wiernym oficjalną, wiarygodną opinię.