Co się dało, to zabezpieczyliśmy. Teraz można tylko patrzeć na wodę, a potem zabrać się za sprzątanie po niej – mówią powodzianie.
Wiele z potoków, które w ostatnie dni zamieniły się w wartkie rzeki z szerokimi rozlewiskami, jeszcze dwa tygodnie temu można było przeskoczyć bądź bezpiecznie przejść. Wystarczyło kilka dni obfitych opadów w południowej Polsce i Czechach, by poziom wód zaczął rosnąć dosłownie z minuty na minutę.
Jeszcze przed nadejściem opadów sprawdzano stan obwałowań, zaopatrzono się w piasek i worki, udostępniano je także mieszkańcom. Strażacy – zawodowi i ochotnicy – byli gotowi do działania. To jednak nie wystarczyło wobec siły i gwałtowności żywiołu.
Zaskoczenie mimo ostrzeżeń
Mimo namawiania ze strony władz, by wyjechać w bezpieczne miejsce na czas powodzi, wiele osób postanowiło zostać.
Roman Dębicki mieszka w niewielkiej Chomiąży, tuż przy polsko-czeskiej granicy. – W sobotę rano byłem w Czechach – tam się już pakowali, były podstawione autobusy. U nas była cisza. Dopiero ok. 15.00 policja i straż zaalarmowały, żeby się ewakuować. A tu już wody było po kolana i przybywało w takim tempie, że zdążyłem tylko zabrać pieniądze, żonę, kota i psa. Potem autem terenowym przewoziliśmy jeszcze starsze osoby nieco dalej, skąd zabrano je w bezpieczne miejsce. Ludzie stali i patrzyli, jak przepada ich dobytek… – opowiada.
W sobotę i niedzielę sytuacja w okolicy Jarnołtówka pogarszała się. Kiedy nastąpiło przebicie się wody z boku na tamie na Złotym Potoku i pojawiło się ryzyko jej przerwania, burmistrz Prudnika zadecydował o ewakuacji mieszkańców Jarnołtówka, Moszczanki i Łąki Prudnickiej. Na szczęście tama wytrzymała.
Tego samego dnia pękł przepust na zbiorniku Topola k. Paczkowa. Woda spływa przez to w sposób niekontrolowany do zbiornika Kozielno, a potem Otmuchów. Już wcześniej pęknięta tama w Stroniu Śląskim spowodowała zwiększony zrzut wody do Jeziora Nyskiego. Burmistrz Nysy zaapelował o pilną ewakuację.
Siła i szybkość żywiołu
Mieszkańcy nie szczędzili sił, by zabezpieczyć wejścia do budynków, okna, umocnić obwałowania. Dramatyczna walka toczyła się w sobotę i niedzielę w Głuchołazach. Chodziło zwłaszcza o utrzymanie mostu tymczasowego. Jednak w niedzielę 15 września rano woda zerwała konstrukcję kostu, a potem drugi, odcinając część miasta od świata.
Woda nie omijała także szkół, hal sportowych, kościołów czy szpitali – te ostatnie w Głuchołazach i Nysie zostały ewakuowane.
Patrząc na wodę
Póki fala nie przejdzie, powodzianie wychodzą przed dom albo patrzą przez okna na nurt.
– Najgorszy jest ten szum, huk wody. Zwykle tej rzeczki praktycznie nie słychać. Do dziś pamiętam powódź w 1997 r. Póki co wydaje się, że wtedy woda doszła dalej, ale człowiek ma obawy – opisuje pani Basia z Kórnicy. Jej dom, choć w pewnej odległości, znajduje się najbliżej nurtu Osobłogi, rozlanej teraz na okoliczne pola, dlatego sprawdza jej stan.
W Bodzanowie w domu utknęli Stefan Ludwa z żoną Bożeną. – Nie dopuszczałem myśli, że może nas zalać, w 1997 r. nie było tyle wody. Najpierw wybieraliśmy wodę z łazienki, ale potem musieliśmy uciekać na piętro, tylko trochę mebli wynieśliśmy. Auto wywiozłem, ale chyba za blisko. Mamy zapasy, prąd, więc nie było potrzeby, żeby nas ewakuować śmigłowcem – opowiada.
Wielkie sprzątanie
Ustępująca woda pozostawia po sobie błoto i grubą warstwę szlamu, gałęzie, ubrania, zabawki, bale słomy, wyniesione z piwnic chemikalia, a nawet porwane przez nurt samochody czy zbiorniki z paliwem.
– Jeśli ktoś może zaoferować swój czas i siły, to na pewno każda pomoc się przyda. Zwłaszcza w małych miejscowościach, bo w mieście są większe możliwości. Mieszkańcy wsi są trochę pozostawieni samym sobie, a to często starsze osoby, które same sobie nie poradzą – zachęca Paweł Bliźnicki.
Rzeki niosły także nieczystości z gospodarstw, pól i oczyszczalni. Stąd apele o nieużywanie wody z wodociągu do picia, ale korzystanie wyłącznie z butelkowanej, także po przejściu fali powodziowej.
Większym problemem są zniszczone drogi i chodniki, podmyte przepusty, uszkodzone budynki czy zerwane mosty i kładki. Remont bądź odbudowa potrwają miesiące albo nawet lata. Podobnie odbudowa zniszczonej infrastruktury hydrologicznej. Także przywrócenie połączeń kolejowych nie wszędzie będzie proste.
Czytaj: RAPORT powodziowy
Pełna wersja artykułu ukaże się w najbliższym wydaniu „Gościa Niedzielnego” (GN 38). Numer dostępny w wydaniu papierowym i w subskrypcji cyfrowej od czwartku.
Karina Grytz-Jurkowska