Stare bukłaki, młode wino i życie zakonne

Życie konsekrowane jest przekonujące i pociągające, jeśli nie jest klubem starych panien i kawalerów sfrustrowanych stylem życia, jaki sami sobie narzucili, ale wspólnotą opartą o prawdziwe siostrzeństwo, braterstwo i zwyczajną ludzką przyjaźń.

W tzw. zachodnim świecie, w niektórych żeńskich zgromadzeniach zakonnych nowe powołanie trafia się raz na kilka lat. W zakonach męskich też zresztą nie ma tych powołań za wiele. W Polsce średnia wieku zakonników i zakonnic sukcesywnie wzrasta, wszystko wskazuje na to, że za kilkadziesiąt lat przełoży się to na radykalne zmniejszenie się liczby członków poszczególnych zakonów i zgromadzeń. Takie są fakty. Jak się do nich odniesiemy, zależy od nas. Z drugiej strony, od tego jak się do nich odniesiemy, w dużej mierze będą zależeć nasze dalsze losy.

Jedną z opcji jest zrzucenie winy na wszystkich wokół: bo konsumpcyjny styl życia w świecie, brak wychowania religijnego w rodzinach, konformizm, „nagonka na Kościół” w mediach, liberalizm, niestałość pokolenia Z, itd. Można nawet mieć w tym mniej albo więcej racji. Tylko że taka jest rzeczywistość i ostatnią rzeczą, jaka może cokolwiek zmienić, jest okopanie się w swoim katolickim światku i ostrzeliwanie wszystkich wokół amunicją złożoną z narzekania, oburzenia i pretensji. Można też uderzyć się we własne piersi i zobaczyć, że w wielu miejscach jako ludzie Kościoła solidnie pracowaliśmy na niechęć wielu środowisk, choćby ogólną arogancją, złym traktowaniem ludzi w zakrystiach i kancelariach, postawą wobec krzywdzonych i wykluczonych na czele z osobami zranionymi w Kościele, zamiataniem spraw pod dywan i robieniem dobrej miny do złej gry. To z pewnością jest dla wielu młodych, szukających swojego miejsca w świecie, odpychające od zaangażowania się w struktury, które wielokrotnie dawały taki pokaz hipokryzji, ale szczere przyznanie się do błędów jest już dużym krokiem naprzód.

Siostra Anita Jach napisała na Facebooku: „Mając okazję do częstych rozmów z młodymi, także kandydatami do kapłaństwa i/lub życia zakonnego oraz tymi już w formacji początkowej, odnoszę wrażenie, że często nasz styl życia po prostu nie pociąga. Może przyczyny zmniejszającej się liczby powołań nie muszą być tak dramatyczne jak problem wykorzystania… Może wystarczające są „dramaty” naszego codziennego życia…”. Niedawno czytaliśmy w Kościele Ewangelię, w której Pan Jezus mówił, że nie wlewa się młodego wina do starych bukłaków, bo wino rozerwie bukłaki, przez co wino się rozleje, a bukłaki zniszczą. Autentyczne spotkanie z Bogiem jest głębokim i przeszywającym doświadczeniem prawdziwego życia i wolności. Wszelkie formy, tradycje i zwyczaje powinny nas prowadzić do tego doświadczenia. Można jednak tak bardzo skupić się na formach, że brakuje miejsca na treść. W refleksji nad życiem zakonnym, trzeba sobie postawić pytanie co jest formą, a co jest treścią tego stanu życia? Co jest potrzebne, żeby wzrastać w wierności charyzmatowi zakonnemu, a co stanowi niczemu nie służący ciężar? Można również spojrzeć na to jeszcze inaczej: może Bóg nie chce wlewać do naszych starych zakonnych bukłaków młodego wina nowych powołań, żeby bukłaki nie narzekały, że wino chce im popsuć ich stary ład, a wino, żeby się nie frustrowało, że jest wtłaczane w formy, które wcale nie pomagają mu w dojrzewaniu? Może Pan czeka, aż zainwestujemy w bardziej trwałe i elastyczne bukłaki, zdolne przyjąć nowe wino?

Wbrew pozorom wcale nie chodzi tutaj o „luzowanie dyscypliny”, ale o pogłębienie prawdziwie chrześcijańskiego radykalizmu, polegającego na miłości do Boga, siebie i bliźniego. Życie konsekrowane pełni swoją rolę, jest przekonujące i pociągające, jeśli nie jest klubem starych panien i kawalerów sfrustrowanych stylem życia jaki sami sobie narzucili, ale wspólnotą opartą o prawdziwe siostrzeństwo, braterstwo i zwyczajną ludzką przyjaźń. Żeby w świecie mogło objawiać się to, co Boże, potrzeba troski o to, co najbardziej ludzkie. Nie jest niczym nowym stwierdzenie, że jedyną siłą, która jest w stanie przemienić świat na lepsze, jest miłość. Im więcej normalnych, głębokich i serdecznych relacji w naszych wspólnotach, tym większa siła oddziaływania. Do tego wcale nie potrzeba wielkich liczb i pełnych nowicjatów. Towarzystwo Jezusowe założyła grupa siedmiu przyjaciół, którzy mieli wspólne marzenia, solidny fundament intelektualny, doświadczenie żywego Boga, spędzali czas zarówno z najbiedniejszymi jak i wśród elit, ale przede wszystkim po prostu po ludzku się lubili. To było tak pociągające, że w kilkadziesiąt lat liczba jezuitów na całym świecie niewiarygodnie wzrosła i ciągle bardzo młody wówczas zakon, jak mało kto w historii przyczynił się do odnowy i przemiany Kościoła. Czasy się zmieniają, ale świadectwo przyjaźni, wzajemnej troski, pokory i zaangażowania, jest zawsze wiarygodne. Dopóki są takie miejsca (a są, bo doświadczyłem tego na własnej skórze), jestem spokojny o przyszłość życia zakonnego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dominik Dubiel SJ Dominik Dubiel SJ Jezuita, muzyk. Absolwent filozofii na jezuickiej Akademii Ignatianum, Edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie i teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Obecnie mieszka i pracuje w Krakowie.