Gdyby Hitler był katolikiem nie tylko formalnie, to pewnie byśmy o nim nie słyszeli – i tak by było dobrze.
05.09.2024 00:00 GOSC.PL
Zapamiętałem z dzieciństwa anegdotę opowiedzianą przez pewnego księdza o człowieku, który twierdził, że nie ma piekła. „Ja byłem w obozie koncentracyjnym. To było piekło. Wierzę, że po śmierci możliwe jest tylko niebo” – powiedział tamten. Na to ów ksiądz miał mu odpowiedzieć: „To gdy pan przyjdzie do nieba, proszę pozdrowić Hitlera”.
Cóż, mało finezyjny argument, choć być może dla tego człowieka przekonujący. Do dziś pokutuje pogląd, iż jeśli ktoś jest w piekle, to wódz III Rzeszy. W tym sensie Hitler jest nawet jakoś przydatny, bo czego by człowiek nie zrobił, zawsze może uspokoić sumienie myślą: „no przecież nie jestem taki jak Hitler”.
Rzecz w tym, że Hitler w swoim przekonaniu też nie był „taki jak Hitler”. Gdyby miał szansę oglądać siebie z naszej perspektywy, na pewno by taką postać potępił. Ale nikt takiej możliwości nie ma. Hitler oglądał siebie w uwielbieniu tłumów, w uniesionych dłoniach i dobywanym z milionów gardeł okrzyku Sieg Heil!, no i utwierdził się chłop w przekonaniu, że ma rację. Jego ego rosło wraz z kolejnymi politycznymi, gospodarczymi, a potem militarnymi sukcesami, „potwierdzając” jego rolę aryjskiego mesjasza.
Ten człowiek pobłądził, jak błądzi wielu ludzi, którzy słuszność swoich wyborów oceniają przez pryzmat tego, co w oparciu o swoją prywatną filozofię uważają za powodzenie. Podstawą tego błędu jest założenie, iż sukcesem jest zawsze pomyślność, czyli to, co dzieje się po myśli działającego. Świadomy chrześcijanin wie, że prawdziwe powodzenie przynosi to, co dzieje się po myśli Boga. Chrześcijanin odrzuca więc to, co jest sprzeczne z Ewangelią, bez względu na to, jak atrakcyjne mu się to wydaje. Po prostu rozumie, iż Bóg wie lepiej. Wyklucza taką sytuację, że krzywdzenie kogokolwiek, wynoszenie się nad innych i każdy inny grzech mogą prowadzić do czegoś dobrego.
Problem w tym, że Hitler, choć formalnie katolik, w dorosłym życiu kompletnie nie kierował się nauczaniem Kościoła. Przeciwnie – oczekiwał, iż wszystko, w tym Kościół, dostosuje się do jego filozofii. Albert Speer, architekt Hitlera, a potem minister w jego rządzie, przytoczył w swoich wspomnieniach słowa, które Fuehrer często powtarzał: „Naszym nieszczęściem jest posiadanie niewłaściwej religii. Dlaczego nie mamy takiej religii jak Japończycy, która za najwyższe dobro uznaje ofiarę dla ojczyzny? Także religia mahometańska byłaby dla nas o wiele bardziej odpowiednia niż właśnie chrześcijaństwo z jego ckliwą tolerancyjnością”.
To przecież czysty instrumentalizm – religia ma służyć własnym celom. To żadne chrześcijaństwo, więc i żaden katolicyzm. To nie służenie Bogu, tylko cyniczne posługiwanie się Nim.
U Hitlera było to podszyte jakimś przekonaniem o jego dziejowej misji, zleconej mu przez bliżej nieokreśloną opatrzność. Kiedyś zwierzył się z tego Speerowi, mówiąc: „Istnieją dla mnie dwie możliwości: albo przeforsować swe plany, albo zawieść. Jeśli je przeforsuję, będę jedną z największych postaci w historii – jeśli zawiodę, zostanę potępiony, znienawidzony, przeklęty”.
Ziściło się to drugie, ale nie dlatego, że Hitlerowi nie powiodły się plany, lecz dlatego iż były niemoralne, a on je forsował. Nawet gdyby mu się udało i podbiłby świat, ostatecznie i tak byłby ciemną postacią historii, tak jak Stalin, który akurat swoje plany zrealizował. Nie ma innej możliwości, bo cel nie uświęca środków, a gdy człowiek działa po swojemu wbrew Bogu, to tam na ogół i środki, i cel nie są święte.
I to wcale nie jest specyfika Hitlera. Jemu – na nieszczęście własne i ludzkości – dane było zrealizować dużo z tego, co zamierzał. Wielu ma tak samo złe zamiary, ale im się nie udaje. Tylko czy to zmniejsza moralny ciężar ich winy?
Jezus ujmuje problem w krótkim pytaniu: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16,26). W tym rzecz.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.