Pułapka na Kościół

Na Kościół w Polsce zastawiono pułapkę. Na czym ona polega?

Istota pułapki, którą zastawiono na polski Kościół, jest dość prosta. Otóż polskiemu Kościołowi – przynajmniej temu hierarchicznemu – zarzuca się uwikłanie w politykę. Aby zdjąć z siebie to odium i móc bez niego wypełniać swą misję religijną, Kościół powinien unikać wszelkich podejrzeń o koneksje polityczne. Jednak jeśli przyjmie tę opcję, będzie społecznie marginalizowany. A jeśli będzie bronić swej społecznej pozycji, znów uwikła się w politykę. Aktualna władza od kilku miesięcy wysyła do Kościoła następujący komunikat: albo będziecie siedzieć cicho i funkcjonować na naszych warunkach – albo podzielicie los opozycji. Jeśli zajdzie pierwsze, Kościół będzie coraz bardziej wycofywał się z miejsc publicznych, takich jak szkoła. Jeśli zajdzie drugie – Kościół stanie się częścią frontu, który władza chce zwalczyć.

Najbardziej wyrazistym i najważniejszym przykładem rozpatrywanej tu sytuacji jest sprawa statusu religii w szkole. Działania minister edukacji ewidentnie wskazują, że chodzi jej o marginalizację szkolnej katechezy. Stopień z religii nie ma być włączany do średniej ocen, dopuszczane będzie łączenie grup lekcji religii z różnych roczników, a liczba godzin religii zostanie w końcu zredukowana do jednej godziny tygodniowo (realizowanej najlepiej na samym końcu zajęć). Oczywiście, o wszystkich tych sprawach można dyskutować. Jeśli bowiem szkoła potrzebuje reform, to i szkolna religia takich reform potrzebuje. Nie chodzi tu jednak o reformy, o wspólne szukanie najlepszych rozwiązań, o realny dialog. Zamiast tego mamy ze strony władzy politykę faktów dokonanych, dyktat, złośliwe wypowiedzi, lekceważenie drugiej strony.

Co w takiej sytuacji miał zrobić Episkopat? Cicho siedzieć i godzić się na wszystko – czy rozpętać wielką akcję obrony? Czy pozwolić na to, by religia stała się szkolnym „piątym kołem u wozu” – czy pójść na konfrontację z nową władzą? Czy zgodzić się na przyspieszenie laicyzacji – czy wejść w totalną wojnę kulturową? Episkopat stara się roztropnie uniknąć tej pułapki zamkniętej alternatywy. Walczy o należne miejsce religii w szkole, ale czyni to środkami tak neutralnymi politycznie, jak jest to w ogóle możliwe. Świadczy o tym kilka czynników: współdziałanie z Polską Radą Ekumeniczną (by podkreślić, że chodzi nam o prawa wszystkich wyznań), petycja do Sądu Najwyższego (by podkreślić, że szukamy rozstrzygnięcia u trzeciej władzy, która powinna być ze swej istoty politycznie neutralna), dość ostrożny język (by podkreślić, że bronimy uniwersalnych praw człowieka i uniwersalnych wartości, a nie występujemy przeciw komukolwiek), korzystanie z ekspertyz prawników (by podkreślić, że nasze racje mają obiektywny charakter i korelują z zasadami demokratycznego państwa prawa).

Niestety, żyjemy w kraju, w którym wszystko jest polityczne i każdy ruch będzie zinterpretowany jako część wielkiej wojny polsko-polskiej. I Prezes Sądu Najwyższego w odpowiedzi na kościelną petycję skierowała wniosek do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z Konstytucją zaskarżonych przepisów MEN o nauczaniu religii. Wiadomo jednak, że ten wniosek i przyszła decyzja Trybunału zostaną zlekceważone przez obecną władzę. Władza ta bowiem nie uznaje – by użyć politycznych sloganów – „sądu Manowskiej” ani „trybunału Przyłębskiej”. W ten sposób Episkopat – nolens volens – zostanie wciągnięty w spór polityczny, którego słusznie chciał uniknąć. Na tym właśnie polega pułapka, z której trudno uciec.

Jak widać, sytuacja, w której się znalazł polski Kościół, jest trudna. Nasuwają się tutaj różne analogie między tą sytuacją a sytuacją Kościoła w komunistycznym PRL-u. Pamiętajmy jednak, że tam, gdzie są analogie, tam też są dysanalogie. Jedna z tych ostatnich polega na tym, że antyklerykalizm, antykatolicyzm i – w dużej mierze także – antyreligijność nie są (jak za PRL-u) tylko domeną władzy. Przyciągają one teraz do siebie znaczną grupę Polaków i formują wręcz pewien ruch społeczny. Obecna władza (w swej dominującej większości) postawiła na ten ruch, licząc, że będzie się jej to opłacało. Czy jednak władza się nie przeliczy? Czy laicyzacja doszła już tak daleko, że można na niej zbić kapitał polityczny? Czy rzeczywiście jesteśmy na etapie przesilenia, który tę laicyzację pozwala zadekretować? A może katolicka opinia publiczna umie się mobilizować? Może zwolenników poważnie traktowanej religii w szkole jest więcej niż myślano? Może zamiast konfrontacji warto rozpocząć autentyczny dialog i poszukać rozwiązań dobrych dla wszystkich? Może szkoda robić sobie wrogów wśród katechetów, którzy w licznych przypadkach wnoszą do procesu wychowawczego i edukacyjnego szkoły bardzo wiele?

Przed nami wiele pytań. Jedno jednak jest pewne. W naszych czasach świeccy katolicy potrzebują szczególnej pomysłowości, roztropności i zdecydowania. A kościelni hierarchowie potrzebują charyzmy i dyplomacji na miarę Błogosławionego Stefana Kardynała Wyszyńskiego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak Jacek Wojtysiak Profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.