Co czuję, gdy w gronie letników śpiewam w okolicach plaży „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola...”?
20.08.2024 06:15 GOSC.PL
Ilekroć odpoczywam w sierpniu nad polskim Bałtykiem, tylekroć przeżywam dysonans. Dzieje się to zwykle pierwszego sierpnia, ale kiedyś – za sprawą harcerzy – działo się to i w niektóre inne dni tego miesiąca. Otóż harcerze zorganizowali w nadmorskiej miejscowości śpiewane wieczornice poświęcone kolejnym dniom Powstania Warszawskiego. Plac w drodze na plażę, zespół muzyczny i grupka ludzi śpiewających pieśni i piosenki powstańcze. Co robią przechodnie? Jedni – zwłaszcza starsi – dołączają się. Inni – ci nienasyceni przyjemnościami morza – szybko mijają śpiewających, śpiesząc w jednym kierunku. Jeszcze inni wybierają inny plac – plac z grającym Indianinem, który czaruje połączeniem południowoamerykańskiej egzotyki ze swojskim popem (tego drugiego jest z biegiem lat coraz więcej). Oczywiście, przechodzą też Niemcy. Są oni tutaj gośćmi pierwszej kategorii i myślą, że marszowa muzyka (do tekstów, których nie rozumieją) jest dla nich. Niektórzy z nich więc chwilę tańczą lub rytmicznie przesuwają się do jakiejś kolejnej atrakcji, na przykład do długowłosego gitarzysty nucącego „Laylę”.
Nie zamierzam tu moralizować, ani snuć (skądinąd potrzebnej) refleksji patriotycznej, historycznej lub politycznej. Chcę tylko podzielić się tym, co czuję, gdy w sporej (choć mniejszościowej) grupie letników śpiewam: Pałacyk Michla, Żytnia, Wola, / bronią jej chłopcy od „Parasola”… Śpiewam po 80 latach od Powstaniu, w okolicy plaży, w atmosferze idylli, wśród przechodniów oddanych rozrywce, obok spacerujących Niemców. Co czuję? Wielki dysonans. Dysonans aktualności i historii. Radości i cierpienia. Pokoju i wojny. Ofiary i zbrodni. Pamięci i zapomnienia. Wrogości i biznesu.
Dobrze, że choćby jednego dnia roku ten dysonans wybrzmiewa. Pokazuje on bowiem prawdę o ludzkim losie. Jednych przecież (patrząc z ludzkiej perspektywy) los lub traf postawił w czasoprzestrzeni Powstania Warszawskiego, innych – w czasoprzestrzeni współczesnego nadmorskiego wypoczynku. Jednych los umiejscowił po stronie ofiar, innych po stronie zbrodniarzy. Jednych uczynił potomkami pierwszych, innych – potomkami drugich. Takich (chciałoby się powiedzieć) niesprawiedliwych trafów jest więcej i wykraczają one poza naszą historię. Można urodzić się na europejskim Zachodzie lub na europejsko-azjatyckim Wschodzie, na bogatej Północy lub na biednym Południu. Fakt miejsca i czasu narodzin może wyznaczyć całość lub znaczący wymiar czyjegoś ludzkiego życia. Może decydować o tym, czy jest się walczącym żołnierzem (i w której armii) – czy bezpiecznym pacyfistą. Czy radosnym konsumentem – czy zmęczonym „tyrakiem”. Czy tubylcem – czy uchodźcą. Czy obsługiwanym – czy obsługującym. Takich opozycji można wymieniać bardzo dużo. To tylko kilka przykładów, które los skojarzył w mojej głowie.
Chrześcijanin wierzy, że za losem lub trafem kryje się Boża Opatrzność, która każdą i każdego z nas w tajemniczy sposób – i z poszanowaniem ludzkiej wolności – prowadzi do zbawienia. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć tej tajemnicy. Jesteśmy jednak w stanie przybrać dwie postawy: wdzięczności, za to, co dostaliśmy, oraz współczucia i (gdy to możliwe) gotowości pomocy wobec tych, których los okazał się tragiczny. Może warto więc choćby na chwilę wyrwać się z wakacyjnego wypoczynku i zaśpiewać powstańczą pieśń. Po to, by wśród dysonansów świata pielęgnować postawę wdzięczności i postawę współczucia. Jedyne postawy, które mogą stawić czoło Losowi.
Jacek Wojtysiak Profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.