Film „Czerwone maki” reklamowany był jako pierwszy poświęcony bitwie o Monte Cassino. Nie jest to prawda, bo już w 1946 roku powstała „Wielka droga”, poruszający obraz będący połączeniem zdjęć dokumentalnych i wątków fabularnych, zrealizowanych z udziałem autentycznych uczestników jednej z najważniejszych bitew polskiej historii.
Ale jest też ziarno prawdy w haśle reklamowym, bo „Wielka droga” nigdy nie była pokazywana w polskich kinach, zaś „Czerwone maki”, w 80. rocznicę bitwy, trafiły na ekrany. A teraz do oferty Netflixa.
Efekt był łatwy do przewidzenia. Film Krzysztofa Łukaszewicza (twórcy m.in. „Karbali” ) trafił w sam środek wielkiej debaty o polskim kinie historycznym jako koronny dowód na to… że go nie ma. Filmy o swoich bohaterach potrafią robić Amerykanie, Francuzi, nawet Czesi, a my nie potrafimy. To oczywiście tylko część prawdy. Rzeczywiście, nawet w ciągu ośmiu lat rządów sprzyjających tego typu produkcjom nie udało się zrealizować globalnego przeboju – także dlatego, że najwybitniejsi polscy twórcy wolą burzyć pomniki niż je stawiać. Ale z drugiej strony w ostatnich latach udało się wypełnić sporo białych plam naszej historii filmami, które może nie są arcydziełami, ale wstydu też nie przynoszą. Tak jak „Czerwone maki”.
Na pewno nie mają racji ci, którzy twierdzą, że Monte Cassino to temat samograj. Zwłaszcza gdy chce się jednocześnie opowiedzieć o samej bitwie, pokazać jej najważniejszych bohaterów, sprostać wyzwaniom scen batalistycznych i wreszcie znaleźć prostą, ludzką historię, bez której nie ma kina. Nie jest też prawdą, że wymowa tego, co wydarzyło się w maju 1944 roku, jest jednoznaczna. Przeciwnie, zwłaszcza dla młodych widzów danina krwi, jaka została złożona pod Monte Cassino, trudna jest do zaakceptowania. Tak też na bitwę patrzy Jędrek, główny bohater… a właściwie antagonista postawy bohaterskiej. Jaki był jej sens, dlaczego tysiące żołnierzy poszło na pewną śmierć? Bez zmierzenia się z tym pytaniem nie ma co zabierać się za opowieść o Monte Cassino czy o powstaniu warszawskim. Łukaszewicz nie uchylił się od tego wyzwania. Nieprzypadkowo, niczym refren, w filmie powraca wers z najsłynniejszej piosenki o tej bitwie: „Bo wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd”.
O tym, czy „Czerwone maki” są filmem udanym, zdecydują nie tyle krytycy, co widzowie, zwłaszcza młodzi. I naprawdę ciekawe jest to, o czym po jego obejrzeniu będą w swoim gronie rozmawiać: o jakości scen batalistycznych, urodzie aktorek czy właśnie o cenie, jaką zapłacono tam za naszą wolność.