W Bhutanie, jednym z najsłabiej (jak ocenia ONZ) rozwiniętych państw świata, nie istnieją związki zawodowe, a do niedawna nie było partii politycznych. Niektórzy twierdzą, że jest to niezwykle szczęśliwe, harmonijne i przyjazne miejsce.
W Polsce wszedł ostatnio na ekrany film „Mnich i karabin”, opowiadający o tym, jak to tam właśnie, po abdykacji króla, postanowiono przeprowadzić wielką próbę… parlamentarnych wyborów. Jest ona potrzebna po to, aby pierwsze w historii kraju demokratyczne głosowanie nie wypadło blado, zwłaszcza w oczach zachodnich obserwatorów. Urzędnicy jeżdżą więc po kraju, przekonują mieszkańców (z których część nie zna nawet dokładnej daty swoich urodzin) i uczą demokratycznych – rzekomo – zachowań. Do łez bawią sceny, w których jeden z państwowych funkcjonariuszy, stojąc naprzeciw mieszkańców pewnej wioski, dzieli ich najpierw na dwie grupy – hipotetycznych przeciwników partyjnych, a potem uczy, jak mają się nawzajem wyzywać, żeby zdyskredytować wyznawane przez drugą grupę wartości – albo nawet nie dyskredytować, wyzywać dla zasady! Pewna starsza pani oddala się od tłumu, nie mogąc tego znieść, i pyta jedną z urzędniczek: „Dlaczego chcecie, żebyśmy byli grubiańscy? My tacy nie jesteśmy”. I w tej, i w wielu innych scenach pada sakramentalne: „Są miejsca na świecie, gdzie ludzie giną, żeby móc żyć w demokracji!”. Ta sama urzędniczka, zapytana niedługo potem przez inną kobietę, po co to wszystko, odpowie: „Bo chcemy, żebyście byli szczęśliwi”. „Ależ my byliśmy szczęśliwi” – stwierdza pytająca. W scenach mniej i bardziej komicznych (samo zestawienie mnicha z karabinem i historia tegoż karabinu bardzo się scenarzystom udały!) można pośród łez śmiechu wysnuć bardzo gorzką refleksję: to już było. W wielu miejscach na przestrzeni dziejów ludzie ludziom wmawiali, że ich uszczęśliwią, a czyniąc ich grubiańskimi, sprawią, że będą lepsi.
Demokracja jest niedoskonałym systemem, choć lepszego – jak twierdzi wielu – wymyślić się nie da. Współczynnik jej niedoskonałości jest wprost proporcjonalny do przemocy demonstrowanej przez jedną stronę sceny politycznej wobec drugiej. A można przecież łagodniej, z szacunkiem nie tylko wobec obowiązującego prawa, lecz również wobec obiektywnej prawdy. Opublikowana przez Katolicką Agencję Informacyjną analiza „Religia w szkole jednym ze standardów europejskich” może być, jak się wydaje, skutecznym antidotum na pewien standard myślenia o szkolnych lekcjach religii jako o fanaberii polskich katolików i Kościoła instytucjonalnego. Według KAI „zdecydowana większość państw Unii Europejskiej naukę religii traktuje jako niezbędny element szkolnego systemu edukacji i finansują ją, gdyż wychodzą z przekonania, że bez tej formy edukacji obywatele będą mieć poważny kłopot z rozumieniem europejskiego »kodu kulturowego«”. Zachęcając do zapoznania się z tą analizą, nie przesądzam, czy to sprawa kodu kulturowego, czy nie. Twierdzę jednak, że biorąc się za poważne zmiany w jakiejkolwiek dziedzinie, warto ją dobrze poznać. A jeszcze bardziej warto… złagodnieć.
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.