Jakiej katechezy chcemy bronić?

Pan Jezus nauczał dorosłych i błogosławił dzieci. Jak słusznie ktoś kiedyś zauważył, my działamy odwrotnie: nauczamy dzieci, a błogosławimy dorosłych. Co poszło nie tak?

Błąd popełniliśmy chyba już dawno, nie przeprowadzając niezbędnej refleksji nad instytucją szkolnej katechezy. Nie zauważyłem bowiem, by ktoś wsłuchał się w głos wielu zaangażowanych świeckich katolików, którzy nie od roku czy dwóch mają wątpliwości, czy posyłać swoje dzieci na religię. Nie dlatego, że chcą jakoś odseparować je od Kościoła. Po prostu nie chcą pozwolić, aby ich dzieci otrzymały w szkole obraz chrześcijaństwa inny niż ten, z jakim są oswajane w domu. Podkreślę: w domu wierzących i zaangażowanych katolików. Trudno też abstrahować od faktu, że zwłaszcza na poziomie licealnym w większych miastach uczestnictwo w lekcjach religii leci na łeb na szyję, a i na niższych poziomach edukacji w katechezie uczestniczy wielu uczniów wprost wrogo nastawionych do tego przedmiotu. W takiej atmosferze naprawdę trudno mówić o pogłębionej mistagogii w życie chrześcijańskie.

Z pewnością w grupie katechetów jest ogromna rzesza fantastycznych nauczycieli i świadków wiary. Analogicznie – jest tam pewnie też niemała grupa, która nigdy przenigdy nie powinna wykonywać tego zawodu. Ale patrząc strukturalnie, uważam, że szkolna katecheza w obecnej formie nie działa. Najgorszym elementem lekcji religii w szkole jest przygotowanie do sakramentów. Dlaczego najgorszym? Bo przygotowanie do Pierwszej Komunii powinno się odbywać głównie we wspólnocie rodzinnej, a do Bierzmowania – w dobrowolnej wspólnocie młodych, ze wsparciem rodziny. Pomysł, żeby jedno i drugie outsourcować na szkołę, jest kompletnym pomyleniem porządków. Zgoda, gorsze jest tylko zbieranie pieczątek przez przyszłych bierzmowańców za „zaliczone” nabożeństwa, które funkcjonuje w niektórych diecezjach.

Nie ma się jednak co dziwić, że wielu chrześcijan woli scedować obowiązek przygotowania swoich dzieci do sakramentów na szkołę. Po prostu większość z nich nie ma kompletnie żadnej podstawy. Rodzice nie mają pojęcia, jak się za to zabrać. Ba, często nie mają świadomości, dlaczego to jest ważne. To nie jest wina rodziców, tylko nas – Kościoła. Przyznanie się do tego oznaczałoby jednak, że musimy radykalnie zmienić model duszpasterski, w którym katechezą objęci są dorośli, w tym rodzice, a nie dzieci.

Jak to zrobić? W 1972 roku w Watykanie na fali zmian soborowych opublikowano dokument, który w oryginale nosi tytuł „Ordo initiationis christianae adultorum”, czyli w praktyce zasady wprowadzania dorosłych w życie chrześcijańskie. Można w nim znaleźć choćby zalecenia dotyczące zmiany modelu funkcjonowania parafii, która w założeniu ma mieć jeden główny cel: ewangelizację, a wszystko inne ma do niego prowadzić.

Gdybyśmy wzięli na poważnie tę zmianę, przestalibyśmy bronić szkolnej katechezy niczym Okopów św. Trójcy, bo doskonale wiedzielibyśmy, że to ślepa uliczka. Zamiast tego powinniśmy zabrać się na poważnie za dostosowanie struktury Kościoła w Polsce do ewangelizacji.

A co z religią w szkole? Niech zostanie, ale jako szersze wprowadzenie do metafizyki – to się przyda zarówno wierzącym, jak i niewierzącym. Choćby po to, aby powstrzymać falę szkodliwej, taniej ezoteryki, która zalewa nasze społeczeństwo w ostatnim czasie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.