Ministerstwo odpowiedzialne za nauczanie zdaje się robić wszystko, aby katechezę usunąć.
Takie pytanie wypada postawić u progu roku szkolnego w związku z rozporządzeniem Minister Edukacji dotyczącym organizacji nauki religii w szkołach. Propaganda w tym zakresie ruszyła pełną parą już teraz. Przejawia się ona w różnych aspektach.
Po pierwsze, zapowiadane łączenie klas na różnych poziomach nauczania spowoduje ogromny bałagan i de facto rażąco uniemożliwi realizację programu i właściwą edukację religijną. W jednej grupie bowiem znajdą się na przykład dzieci, które dopiero rozpoczynają katechizację, oraz uczniowie, którzy już przyjęli Pierwszą Komunię Świętą. To tak, jakby razem uczyć języka polskiego dzieci, które nie umieją jeszcze pisać, oraz uczniów starszych, którzy mają już za sobą kilka przeczytanych lektur. To przecież idea karkołomna.
Po drugie, planowane ograniczenie religii do jednej tylko godziny w tygodniu (bo jak stwierdziła w jednym z wywiadów pani minister Nowacka: „dwie godziny to przesada”!) i niewliczanie oceny z religii do średniej ocen na świadectwie to w istocie dyskryminacja części uczniów, ale też zawoalowane dążenie do likwidacji nauczania religii w szkole (które – co warto przypomnieć – odbywa się w 24 krajach Unii Europejskiej na 27 państw w niej się znajdujących). Indoktrynacja jest tu oczywista, co trafnie określił ostatnio przewodniczący Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda: „Ministerstwo odpowiedzialne za nauczanie zdaje się robić wszystko, aby katechezę usunąć, bo nie pasuje do światopoglądu”.
Oczywiste jest, że taka antyreligijna narracja, która będzie zapewne sukcesywnie utrwalana przez cały rok szkolny, ma na tyle zniechęcić do katechizacji i ją obrzydzić, żeby nikomu nie chciało się już do niej wracać od 1 września 2025 roku. Nie mówiąc już o tym, że rozporządzenie zostało podjęte bez konsultacji z episkopatem, na co zwracali uwagę biskupi, i że dotyczy ono nie tylko Kościoła katolickiego, ale też innych wyznań.
Pozostaje nadzieja w rodzicach, że nie ulegną sączącej się propagandzie i głośno upomną się o to, co jest wartościowe dla ich dzieci. Upomną się o to, by w imię lewicowo-liberalnej rewolucji kulturalnej nie odcinać najmłodszego pokolenia od chrześcijańskich korzeni, od tego, co jest żywą tkanką naszej kultury i tradycji.