Sytuacja w Sudanie Południowym przed oficjalnym ogłoszeniem niepodległości 9 lipca daleka jest od normalności. Flagę i Hymn Narodowy już mamy, ale w kraju brakuje jeszcze prawdziwego pokoju – podkreślają Sudańczycy
Czym sobie zasłużyłem, że chcesz mnie zabić? Dlatego że jestem czarny i urodziłem się w górach? – wołał człowiek z przystawionym do skroni pistoletem.
Flagę i Hymn Narodowy już mamy, ale w kraju brakuje jeszcze prawdziwego pokoju. Wielu ludzi umiera niewinnie. Już coraz bliżej tego historycznego dnia, kiedy będzie ogłoszone istnienie nowego wolnego państwa – Sudanu Południowego – pisze siostra Teresa Roszkowska, salezjanka pracująca na misjach w Sudanie.
W styczniu 2011 przeprowadzono referendum, w wyniku którego zadecydowano o oddzieleniu Sudanu Południowego od reszty kraju. Na południu większość społeczeństwa to chrześcijanie, natomiast północ jest muzułmańska. W walkach cywilnych między północą a południem zginęło 1,5 miliona ludzi. 2 miliony ludzi musiało opuścić swoje domy.
Konflikt w Darfurze rozprzestrzenia się na Abay, Kordofan i Nuba Mountain. Obrzeża Khartoumu wciąż usłane są obozami z ludźmi czekającymi na powrót na południe kraju. Są pozostawieni samym sobie. Na pustynnym piachu, w obozie ludzie rodzą się i umierają.
Dość często jadę do obozu, w którym większość osób pochodzi z naszej oraz z sąsiedniej parafii. Dzieci te chodziły kiedyś do naszych szkół. Pomagamy im na ile możemy, mimo że trzeba to robić w bardzo dyskretny sposób – pisze misjonarka.
Dostarczanie jedzenia, mleka, czy odżywek dla dzieci nikt nie może zabronić. Trudniej jest z leczeniem chorych. Wcześniej było to zabronione, teraz się zmieniło. Wódz obozu rejestruje chorych i wynajętym przez siostry autobusem, przewożeni są na placówkę sióstr salezjanek. Tam są badani i otrzymują leki. Nie mają czym płacić, są leczeni za darmo.
Rodziny z obozu, do którego jeździ siostra Teresa, są już na pustyni 7 miesięcy. Przed kilkoma tygodniami przemieszczono pewną grupę rodzin z tego obozu do miejsca skąd odjeżdżają pociągi. Żeby otrzymać w nim miejsce znowu trzeba czekać przynajmniej miesiąc. Ludzie są cierpliwi – czekają, ale są pełni lęku, bo czas jest krótki. Strach udziela się wszystkim. My też się biomy – pisze siostra. Nie wiemy co zrobią z ludźmi, którzy będą jeszcze na północy po 9 lipca, kiedy to mają ogłosić powstanie nowego państwa.
S. Teresa Roszkowska, salezjanka