Nie był autorem igraszek słownych, był poetą myśli trudnej - pisał o Czesławie Miłoszu Leszek Kołakowski. 14 sierpnia przypada rocznica śmierci autora "Zniewolonego umysłu", "Rodzinnej Europy", "Traktatu moralnego", laureata literackiej nagrody Nobla z 1980 roku.
Od 2000 roku Miłosz zamieszkał na stałe w Krakowie z piękną, młodszą o 33 lata żoną, otoczony przyjaciółmi i wielbicielami, traktowany jak autorytet. Wciąż dużo pisał i wydawał: w ostatnich latach XX wieku ukazały się m.in. "Abecadło Miłosza" i "Piesek przydrożny" (1997), "Inne abecadło" (1998). "Właściwie podporządkował sobie polskie życie literackie i umysłowe lat 90. - skalą talentu i wiedzy, nieporównywalną umiejętnością pracy, ale także wskutek medialnych mechanizmów, które niejako mnożyły jego obecność. My zaś nie zawsze nadążaliśmy za nim i tylko po trosze jak żart brzmi opinia, że czytaliśmy kolejne jego książki znacznie wolniej, niż on je pisał" - wspominał Andrzej Franaszek, autor biografii poety.
Marcin Świetlicki pisał o nim w tamtych latach: "tak sobie właśnie wyobrażałem Smoka. Czesław Miłosz jest jednym z Ostatnich Zatrważających Poetyckich Wielkich Potworów, o którym można na kolanach albo wcale". Ale Miłosz nie spoczął na laurach jako artysta, regularnie pisał wiersze - w ostatniej dekadzie życia poety ukazały się m.in. "Na brzegu rzeki" (1994), "To" (2000), "Druga przestrzeń" (2002). Wzrok poety pogarszał się w jego ostatnich latach życia i podczas odwiedzin w krakowskim mieszkaniu przy ul. Bogusławskiego zastawało się go najczęściej siedzącego przed specjalnym rzutnikiem, który powiększone strony druku wyświetlał na ekranie. Ostatnią książką napisaną jego ręką było "Inne abecadło" z 1998 roku, potem już tylko dyktował artykuły i wiersze.
W 2002 roku zmarłą żona Miłosza - Carol. Poeta, który przeżył większość swoich przyjaciół, miał poczucie, że został sam, że nie ma już nikogo, kto dzieliłby z nim wspomnienia. Ze jego zdrowiem działo się coraz gorzej. Opiekował się nim profesor Andrzej Szczeklik, lekarz krakowskich artystów, którego Miłosz nazwał szamanem, który umie udać się w zaświaty i sprowadzić duszę chorego z powrotem na ziemię. Miłosz był pacjentem trudnym, bo nieufnym. Wymusił na profesorze obietnicę, że nie umrze w szpitalu, tylko u siebie w domu. Kiedyś doszło na tym tle do dramatycznej sceny. Którejś nocy Andrzej Szczeklik odebrał telefon - Miłosz ma problemy z sercem, czuje, że umiera. Profesor kazał mu jechać do szpitala, gdzie mógł szybko udzielić poecie pomocy. Miłosz jednak stawiał opór, chciał umierać w domu. W końcu udało się go nakłonić do przyjazdu na Skawińską. Po pobieżnym badaniu lekarz już wiedział, że to nic poważnego, nerwoból, na który pomoże kroplówka. Miłosz bardzo się buntował wobec perspektywy nocy w szpitalu. I wtedy Szczeklik nie wytrzymał i palnął: "Leczę pana już 12 lat, dlaczego mi pan nie ufa?", co Miłosza nieco spacyfikowało. Rano, gdy profesor przyszedł na wizytę, Miłosz spokojny, zdrowy, ale naburmuszony, łypiąc spod brwi, niechętnie przyznał mu rację: "Uwierzyłem w potęgę pańskiej chemii" - powiedział.
Przeważnie leżał w domu, opiekował się nim syn, Antoni. Asystentka poety Agnieszka Kosińska wspomina, że Miłosz w pewnym sensie sam zdecydował o swojej śmierci. "To była sztuka dobrego umierania. Bardzo spokojny, bardzo pewny siebie proces kończenia ziemskich interesów, odłączania głowy od reszty, woli od głowy, nie chaotycznie, nerwowo i neurotycznie, absolutnie nie. Trwało to od początku 2004 roku. Wszyscy w domu wiedzieliśmy, że umiera, że chce umrzeć i że to ma tak wyglądać. Powiedział mi, że kończy już dyktowanie. Że w ogóle kończy wszelkie zatrudnienia literackie, korespondencję, sprawy z wydawcami, że zostawia to mnie. Jemu żeby dać spokój". W ostatnich miesiącach Kosińska dużo czytała mu na głos. Serce poety było coraz słabsze, coraz częściej trafiał do szpitala. Odszedł 14 sierpnia 2004 roku około godziny 11, w wieku 93 lat.
Czesław Miłosz urodził się 1911 r. w Szetejniach na Litwie. Szkolną i uniwersytecką młodość spędził w Wilnie, gdzie był współzałożycielem grupy poetyckiej "Żagary". Pierwszy tom poezji "Poemat o czasie zastygłym" wydał w 1933 r. Niechęć do polskiego nacjonalizmu, którą Miłosz przejawiał całe życie, zrodziła się właśnie w czasach studiów, kiedy poeta był świadkiem brutalnych akcji Młodzieży Wszechpolskiej, getta ławkowego. Przed wojną ukazał się jeszcze tomik "Trzy zimy".
W 1937 r. Miłosz przeniósł się do Warszawy, gdzie podjął pracę w Polskim Radiu. Okupację przetrwał w Warszawie, pracował jako woźny w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, dzięki tej posadzie miał nieograniczony dostęp do księgozbioru. W tym czasie powstawały wiersze, które znalazły się w tomikach "Wiersze", "Równina", "Pieśń niepodległa", a także w opublikowanym w 1945 r. "Ocaleniu".
Od 1945 r. Czesław Miłosz pracował jako radca kulturalny PRL-owskich przedstawicielstw w Stanach Zjednoczonych i Francji. "Byłem zaangażowany w Grę: ustępstw i zewnętrznych oświadczeń lojalności, podstępów i zawiłych posunięć w obronie pewnych walorów" - wspominał ten okres w "Zniewolonym umyśle". W "Rodzinnej Europie" napisze po latach o czasie, gdy próbował się odnaleźć w rzeczywistości PRL-u: "Moją sytuację określiłbym, jako karkołomną, niesamowitą, nielogiczną, niemoralną, nie-do-opisania. Po upływie wielu lat to, czego udało mi się dokonać w literaturze, jest rzutowane wstecz, czyli ówczesna fałszywa gra zyskuje uzasadnienie ex post".
W 1951 r., w Paryżu, Miłosz poprosił o azyl polityczny, choć był przekonany, że w konfrontacji z komunizmem świat zachodni musi przegrać. Poza tym emigracja oznaczała dla Miłosza oderwanie od jedynego języka, w którym chciał pisać. Świadectwa Zofii Hertz i Jerzego Giedroycia, którzy udzielili Miłoszowi w tym czasie schronienia, pokazują go, jako człowieka na granicy załamania nerwowego. Jak pisała Zofia Hertz, krążył po Maisons-Laffitte, zachowywał się "jak zwierzę w klatce", myślał o samobójstwie.
Po kilku latach biedowania Miłosz w 1960 r. na zaproszenie uniwersytetów California oraz Indiana wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie objął katedrę języków i literatur słowiańskich na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. W USA wykładał przez ponad 20 lat. Lata amerykańskie Miłosza z perspektywy czasu wydają się pasmem sukcesów uwieńczonych Nagrodą Nobla w 1980 r. Tymczasem przez kilkanaście lat Miłosz był w USA zupełnie nieznany, miał też poczucie, że w Polsce nikt o nim nie pamięta. W słonecznej Kalifornii tym dotkliwiej odczuwał duchową alienację.
W latach 70. żona Miłosza Janka śmiertelnie zachorowała. Przez całe lata poeta wykładał na uniwersytecie i zajmował się nią, sprzątał, gotował, pielęgnował. W tym okresie spadł na niego kolejny cios - ujawniła się choroba psychiczna jego młodszego syna. Miłosz szukał wtedy pociechy w pracy nad tłumaczeniem Biblii: Psalmów i Księgi Hioba. W USA wydał m.in. "Zniewolony umysł", "Zdobycie władzy", "Dolinę Issy", "Rodzinną Europę", "Traktat poetycki", tomy "Widzenia nad Zatoką San Francisco" (1969), "Ziemia Ulro" i "Mój wiek" (zapis rozmów Miłosza z Aleksandrem Watem, 1977). W kraju jego twórczość była wówczas niemal nieobecna, co najwyżej publikowana okazjonalnie w antologiach.
9 października 1980 roku poeta obudzony został o czwartej nad ranem przez szwedzkiego dziennikarza, który dzwonił z wiadomością o przyznaniu mu Nobla. "To nieprawda" - powiedział Miłosz i wrócił do łóżka. Rankiem nie mógł już jednak ignorować faktów - dziennikarze kłębili się w ogrodzie domu. Na zorganizowanej przez jego wydział konferencji prasowej Miłosz, proszony o jakikolwiek komentarz polityczny ironizował, że "zdobywca Nobla niekoniecznie jest członkiem inteligentnym", a 200 tys. dolarów nagrody przeznaczy na zakup farmy i założenie tam plantacji marihuany. Potem oddalił się do sali wykładowej na zajęcia z Dostojewskiego, co było pierwszą z niezliczonych ucieczek noblisty przed popularnością medialną. Jak pisał reporter lokalnej gazety, berkleyski kampus "był dumny" z Miłosza, choć "wiele ludzi nigdy wcześniej nie słyszało o tym człowieku z nazwiskiem nie do wymówienia".
Polski poeta dostał nagrodę za "bezkompromisową wnikliwość w ujawnianiu zagrożenia człowieka w świecie pełnym gwałtownych konfliktów". "Jestem częścią polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal nieprzetłumaczalna. Porównując ją z innymi literaturami mogłem ocenić jej niezrównaną dziwaczność. Jest to rodzaj tajnego bractwa, mającego własne obrzędy obcowania z umarłymi, gdzie płacz i śmiech, patos i ironia współistnieją na równych prawach" - mówił poeta podczas ceremonii wręczania mu w Sztokholmie literackiego Nobla.
Po latach tak opisywał tę chwilę w "Autoportrecie przekornym": "Kiedy dostałem Nagrodę Nobla, to już całkowicie straciłem kontrolę i tylko włosy wydzierałem z głowy, dowiadując się, kim jestem w oczach innych. Zawsze uważałem siebie, na przykład, za poetę dość hermetycznego, dla pewnej nielicznej publiczności. I co się dzieje, kiedy tego rodzaju poeta staje się sławny, głośny, kiedy staje się kimś w rodzaju Jana Kiepury, tenora albo gwiazdy futbolu? Naturalnie, powstaje jakieś zasadnicze nieporozumienie". "Ta korona spada mi na uszy, za duża.." - tak Czesław Miłosz opisał swoje położenie po NOblu.
Dopiero po uhonorowaniu poety Nagrodą Nobla jego wiersze zaczęły pojawiać się w kraju, początkowo w tzw. drugim obiegu, później - już w oficjalnym. Ale powrót Miłosza do kraju w czerwcu 1981 roku był triumfalny - witały go tłumy, lubelski KUL-u przyznał mu doktorat honoris causa, w Gdańsku spotkał się z Lechem Wałęsą i stoczniowcami. Czesław Miłosz stał się liderem duchowym wbrew swojej woli, bo nie bardzo się odnajdował w tej roli. Jeszcze przed Noblem w liście do Jana Błońskiego, który zapewniał go w 1975 roku, że jest w kraju znany i ceniony pisał: "jeżeli mam taki mir w Polsce, to przecie muszę zapytywać siebie, dlaczego tak jest, tj. ile w tym nieporozumień maskowanych przez dystans. Bo też nie wiem, jak działają dziedziczne mity (...) czy też zbiorowy instynkt bez ustanku szukający postaci do narodowego spożycia, a wśród dzisiejszych literatów w Polsce niewielu się do spożycia nadaje".
Podczas wizyty w Polsce poeta jednak cieszył się honorami i wyrazami uznania od czytelników, zaakceptował nawet wprowadzenie na rynek cukierków o nazwie "miłoszki", choć już anonimowa ulotka przedstawiająca go jako element polskiej trójcy: miłość obok wiary (Jan Paweł II) i nadziei (Lech Wałęsa) wzbudziła jego niepokój. Miłosz, dążący do intelektualnej i artystycznej suwerenności, daleki od chęci podporządkowywania się zbiorowym emocjom, miał odczucia bardzo złożone. Bywał zmęczony zainteresowaniem, zwłaszcza dziennikarzy. "Boże, jak ja nie lubię, jak o mnie piszą" - tak rozpoczynał większość rozmów z nimi. Już podczas pobytu w Polsce poeta zaczął się też bronić przed wynoszeniem go na piedestał poety katolickiego i narodowego, w pamięci wielu zapisał się jako "wyniosły i niesympatyczny". "Naprawdę, nie nadaję się na promotora polskiego nacjonalizmu, a na to się kroi. Tym, co piszą do mnie listy i zbierają moje autografy, nawet do głowy nie przychodzi, że ktoś może być czymś innym niż Polak i katolik" - pisał do Giedroycia w styczniu 1981 roku, dodając, że jego zdaniem Polska znowu wchodzi "we władzę dzikiego nacjonalizmu i mesjanizmu". Świadkowie wizyty z czerwca 1981 r. zapamiętali Miłosza, jako człowieka niechętnego wypowiedziom o charakterze politycznym, spiętego i zamkniętego w sobie.
W 2000 r., podczas promocji zbioru wierszy "To" z widowni padło pod adresem Miłosza tylko jedno pytanie: "Czy gdyby, podobnie jak Faust, mógł zawrzeć pakt z diabłem i mieć znowu 18 lat, ale pod warunkiem, że nie jest już wielkim poetą, że nie przeżył swojego całego, wypełnionego dramatycznymi wyborami życia - czy zgodziłby się na to?". Poeta odpowiedział zdecydowanie: "Nie".
Czesław Miłosz zmarł 14 sierpnia 2004 r. w wieku 93 lat. "Żegnamy się dzisiaj z poetą, ale nie żegnamy się z jego poezją. Ona nas wszystkich tutaj obecnych i wszystkich nieobecnych, przeżyje na pewno" - powiedziała podczas pogrzebu Wisława Szymborska. Poeta został pochowany w krypcie zasłużonych klasztoru oo. Paulinów na Skałce w Krakowie - obok m.in. Jana Długosza, Stanisława Wyspiańskiego, Jacka Malczewskiego i Karola Szymanowskiego. (PAP)