Państwo stało się centrum "brudnych inwestycji"; ludzie mają tego dość. A Europa patrzy na zysk.
Serbowie przekonali się na własnej skórze, czym grożą "brudne inwestycje"; w krajach UE kwestie środowiskowe są spychane na dalszy plan, gdy godzą w dobrobyt, a w Serbii - mimo obietnic wielkich inwestycji - ludzie wychodzą na ulice - zauważył w rozmowie z PAP Jakub Bielamowicz z Instytutu Nowej Europy, komentując masowe protesty przeciw wydobyciu litu.
Od ponad dwóch tygodni w różnych miastach Serbii codziennie odbywają się kilkutysięczne manifestacje przeciwników eksploatacji litu. Złoża tego minerału na zachodzie kraju są uznawane za jedne z największych w Europie.
Do demonstracji doprowadziła decyzja rządu o przywróceniu projektu Jadar, zgodnie z którym eksploatację złóż rozpocznie koncern międzynarodowy Rio Tinto. Projekt wstrzymano w 2022 roku po masowych wystąpieniach społecznych.
19 lipca w Belgradzie podpisano protokół ustaleń między UE a Serbią w sprawie strategicznego partnerstwa na rzecz zrównoważonego wydobycia surowców, łańcuchów produkcji akumulatorów i pojazdów elektrycznych. Prezydent Serbii Aleksandar Vuczić ogłosił, że kraj ten może rozpocząć wydobycie litu w 2028 roku.
Sinisza Mali, minister finansów Serbii, zapowiedział, że wydobycie metalu będzie skutkowało wzrostem serbskiego PKB średnio o 10 do 12 mld euro rocznie.
Komentując ostatnie protesty, Bielamowicz podkreślił, że "od poprzednich demonstracji politycznych w Serbii odróżnia je to, że wyciągają na ulice nie tylko tzw. belgradzkie elity". "To, co może przynieść im sukces, to ich oddolny charakter - brak zabarwienia politycznego i skupienie na problemie, który realnie i namacalnie dotyka +zwykłych ludzi+" - zaznaczył rozmówca PAP.
"To są mniej więcej takie same protesty, jak te sprzed lat, które doprowadziły do wstrzymania projektu Jadar. Tamte jednak były liczniejsze oraz wybuchły w lepszym, z perspektywy protestujących, czasie. Zbliżały się wybory, więc - próbując uniknąć wzmacniania opozycji - władze wycofały się z planu otwarcia kopalni" - przypomniał analityk Instytutu Nowej Europy.
"Trzeba też przyznać, że dyskusja wokół litu sprzed trzech lat była zdecydowanie gorzej przygotowana politycznie i merytorycznie. Teraz o wiele wyraźniejsze jest wsparcie państw zachodnich, głównie Niemiec, które chyba pogodziły się z tym, że kwestie praw człowieka czy praworządności należy w relacjach z Serbią porzucić" - zauważył ekspert.
Odpowiadając na pytanie o to, dlaczego problemy środowiskowe po raz kolejny ściągają na ulice Serbii tysiące demonstrantów, Bielamowicz ocenił, że "Serbowie przekonali się na własnej skórze, czym skutkują +brudne inwestycje+". "Serbia stała się bramą wjazdową dla +brudnych inwestycji+, które nie mogłyby być realizowane w Unii Europejskiej ze względu na standardy środowiskowe. Serbowie mają tego świadomość" - oznajmił analityk.
"Za tymi protestami kryje się też głęboko zakorzeniony brak zaufania do rządu, który zapewnia przecież o najwyższych standardach w kontekście planowanego otwarcia kopalni" - dodał.
Oceniając znaczenie demonstracji, ekspert przypomniał, że "protesty wymierzone w latach 90. w reżim Slobodana Miloszevicia zaczęły przynosić skutek, gdy dołączyła do nich niezaangażowana politycznie klasa robotnicza".
"W przypadku obecnych protestów mamy do czynienia z reakcją właśnie takich ludzi, ale to nadal nie jest skala, która mogłaby przynieść wyraźne zmiany. Demonstranci nie mogą też liczyć na wsparcie państw zachodnich, opowiadających się w tej kwestii zdecydowanie po stronie serbskiego rządu" - zakończył Bielamowicz.
Z Belgradu Jakub Bawołek