Zamiast wielkiej, jednoczącej wokół sportu i kultury opowieści otrzymaliśmy ogólnoświatowy skandal. Celowo czy nie, zmarnowano jedną z najlepszych okazji do wysłania światu silnego przekazu, że więcej jest rzeczy, które nas na tym świecie łączą niż dzielą, i warto w oparciu o nie budować relacje między ludźmi i państwami. Jeśli taki przekaz nie wyjdzie ze zrodzonych wokół tej idei igrzysk olimpijskich, to po co właściwie je organizować?
Choć od ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu minęły już trzy dni, nie milkną echa tego, co organizatorzy zaprezentowali w miniony piątek widzom na całym świecie. A zaprezentowali bardzo wiele, bo trwające niemal pięć godzin widowisko obfitowało w oryginalne pomysły, widowiskowe sceny, ale też - niestety - kicz i kontrowersje wprost zaprzeczające idei jedności budowanej wokół rywalizacji sportowej. Z tego względu bardzo trudno jednoznacznie ocenić całościowo spektakl wyreżyserowany przez zespół pod kierunkiem Thomasa Jolly'ego. Próbując jednak podsumować to wydarzenie, warto zwrócić uwagę na kilka wątków.
Cała ceremonia była widowiskiem bardzo nierównym. Do pozytywów na pewno zaliczyć można organizację wydarzenia w tkance miejskiej, a nie na stadionie, świetny pod każdym względem rozdział z prezentacją olimpijskich medali, rozpoczynający się od tańca robotników odbudowujących katedrę Notre Dame, galop stalowego konia po Sekwanie czy finałowy odcinek sztafety z ogniem olimpijskim do znicza, w czasie której kolejni sportowcy przekazujący pochodnię dalej, nie schodzili ze sceny, ale towarzyszyli osobom niosącym olimpijski ogień. Wszystko to zakończone fantastycznym występem poważnie chorej Celine Dion, która na zawieszonej na wieży Eiffla platformie wykonała kultowy utwór Edith Piaf.
Kontrowersyjny występ na jednym z mostów nad Sekwaną. PAP/EPA/DAVID DAVIES / POOLTe fantastyczne momenty były jednak przeplatane innymi, mocno przeciętnymi oraz wyraźnie słabymi, kiczowatymi i budzącymi kontrowersje. Gdyby wyłącznie na kiczu się skończyło, można by przymknąć na to oko, bo bardzo trudno utrzymać najwyższy poziom przez trwające 5 godzin widowisko. Niestety, były i takie sceny, które nie tylko nie wniosły niczego w artystyczną wartość ceremonii, ale wywołały ogólnoświatowy skandal i protesty chrześcijan na całym świecie. Chodzi rzecz jasna o scenę, w której kolejne drag queen śpiewają covery znanych utworów, a po zejściu ze scenicznego podestu siadają jakby za stołem, przywołując u wielu widzów skojarzenia z "Ostatnią Wieczerzą" Leonarda Da Vinci. Oliwy do ognia dodały publikacje tak skomponowanych zdjęć i wpisy w prywatnych mediach społecznościowych niektórych z wykonawców, sugerujące, że oto mamy homoseksualną wersję znanego dzieła sztuki.
Osobiście, oglądając transmisję, nie odebrałem tej sceny jako parodii "Ostatniej Wieczerzy" - widziałem pewne podobieństwa, ale nie były one dla mnie na tyle wyraziste, by jednoznacznie tak je odczytać. Dopiero zdjęcia z odpowiedniej perspektywy przywołały skojarzenia z płótnem Leonarda. Z mojego punktu widzenia w czasie transmisji ten rozdział ceremonii był przede wszystkim kiczowaty i przewidywalny: wszystko to już widzieliśmy na kolejnych finałach Eurowizji. I o ile w czasach, gdy konkurs piosenki wygrywał(a) Thomas/Conchita Wurst, to jeszcze kogokolwiek zaskakiwało, o tyle obecnie element szoku był znacznie osłabiony przez regularne pojawianie się takich występów w mediach, a pod względem artystycznym scena była zwyczajnie kiepska. Rozdział odwoływał się do różnorodności w Unii Europejskiej i trzeba przyznać, że słabo, oj słabo wypadła ta wizytówka Unii pokazana całemu światu.
Jednak oburzenie sceną wywołującą u wielu odbiorców skojarzenie z "Ostatnią Wieczerzą" jest w pełni zrozumiałe. Chociaż na skutek krytyki organizatorzy zaczęli tłumaczyć się, że kontrowersyjna scena nawiązuje do innego obrazu przedstawiającego ucztę bogów olimpijskich, to sprawa jest bardziej skomplikowana i nie można jej tak łatwo zamknąć prostym "nie taki był nasz zamiar".
Po pierwsze ceremonia otwarcia igrzysk jest widowiskiem organizowanym dla szerokiego grona odbiorców, z których większość posługuje się różnego rodzaju kodami kulturowymi w stopniu dość podstawowym. I naprawdę trudno uwierzyć, że doświadczony reżyser, jakim jest Thomas Jolly, nie przewidział, że ta scena i te ujęcia będą przez znaczną część widzów odebrane tak, a nie inaczej. A ostatecznie konstruowanie skojarzeń jest jednym z podstawowych zadań reżysera. I w tym sensie, nawet jeśli w zamierzeniu twórców to nie miała być "Ostatnia Wieczerza", to w najlepszym razie popełnili kardynalny błąd. Żaden spektakl, koncert, film czy widowisko nie powstaje w próżni, ale dla konkretnej grupy widzów.
Nawet, jeśli przyjąć najlepszą dla twórców wersję, że nie chodziło o tanią i agresywną prowokację, ale o błąd, to jest to błąd bardzo poważny. Po pierwsze dlatego, że dyskusja, jaka rozgorzała wokół tej słabej artystycznie sceny, przysłoniła wiele świetnych momentów ceremonii otwarcia. I cóż z tego, że Jolly wypuścił robotycznego konia na Sekwanę, że w ujęciu całościowym stworzył naprawdę interesujące widowisko, skoro w pamięci zostanie jedynie skojarzenie z "babą z brodą" tańczącą na wieczernikowym stole? Ciężar, jaki w odbiorze masowym miał ten fragment widowiska, przytłoczył i zrzucił na margines wszystko inne. I to jest fakt, i to jest porażka twórców, bo najlepszej roboty niemal nikt nie zapamięta. Zupełnie inaczej zrealizowano pod tym względem otwarcie igrzysk w Londynie, gdzie Brytyjczycy z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru i w pozytywnym, jednoczącym tonie pokazali wszystko, co najpiękniejsze w ich kulturze, a nagrania ze skaczącą ze spadochronem królową Elżbietą czy wykonującym na klawiszach utwór z "Rydwanów Ognia" Jasiem Fasolą do dziś są często wyszukiwane i odtwarzane w sieci.
Jest też drugi, nawet ważniejszy problem z kontrowersyjną sceną: nie trzeba było mieć szklanej kuli, by przewidzieć, że dla sporej części odbiorców ten fragment spektaklu będzie nie tylko kontrowersyjny, ale też boleśnie raniący. Po co więc to robić na otwarciu wydarzenia, którego podstawowym przesłaniem jest budowanie jedności między ludźmi? Czy nie lepiej skoncentrować się i wzmocnić to, co łączy, a tematy budzące podziały i kontrowersje zostawić na inne okazje? I nie, nie chodzi mi o obecność osób identyfikujących się jako osoby LGBTQ na scenie. Mają takie samo prawo występować, jak każdy inny, często zresztą są to osoby o ponadprzeciętnej wrażliwości artystycznej. Jednak łączenie elementów charakterystycznych dla tej kultury artystycznej z elementami budzącymi skojarzenia z "Ostatnią Wieczerzą" takie kontrowersje i podziały rozpala do czerwoności. Czy naprawdę postulat szacunku dla osób LGBTQ trzeba realizować kosztem odbierania tego samego szacunku innej grupie, w tym wypadku chrześcijanom? Bo właśnie tak zostało to odebrane przez chrześcijan na całym świecie. Otwarcie igrzysk to nie jest czas na podsycanie takich podziałów. Pod tym względem okazję do stworzenia pięknego, jednoczącego wydarzenia spektakularnie zmarnowano. Zamiast deklarowanego dążenia do pokoju, postawiono na konfrontację. I nie, nie jest żadnym wytłumaczeniem, że dotknięci tym występem odbiorcy nie zrozumieli, a powinni. Jeśli tak wielu widzów "nie zrozumiało", oznacza to, że to twórcy popełnili błąd, bo przygotowują widowisko nie dla siebie, a właśnie dla nich.
Zamiast wielkiej, jednoczącej wokół sportu i kultury opowieści otrzymaliśmy ogólnoświatowy skandal. Celowo czy nie, zmarnowano jedną z najlepszych okazji do wysłania światu silnego przekazu, że więcej jest rzeczy, które nas na tym świecie łączą niż dzielą, i warto w oparciu o nie budować relacje między ludźmi i państwami. Jeśli taki przekaz nie wyjdzie ze zrodzonych wokół tej idei igrzysk olimpijskich, to po co właściwie je organizować?
Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.