Hymn o miłości

Trzydzieści jeden lat temu film „Trzy kolory. Niebieski” Krzysztofa Kieślowskiego zrobił furorę.

Ponoć wybitna francuska aktorka Catherine Deneuve tak bardzo chciała zagrać rolę głównej bohaterki, że listownie poprosiła o nią reżysera z propozycją zagrania zupełnie za darmo, bez honorarium (odmówił, w związku z czym mogliśmy oglądać Juliette Binoche). Scenariusz faktycznie był fenomenalny. Młoda kobieta, która straciła w wypadku samochodowym najbliższych – męża i córeczkę – postanawia odciąć się od świata. W wynajętym paryskim mieszkaniu zaczyna nowe, samotne życie. Matce mówi: „Nie chcę wspomnień, rzeczy, przyjaźni, miłości ani przywiązania. To wszystko pułapka...”.

To nie jest wątek nowy: żal i rozczarowanie życiem, które przychodzą, gdy odchodzą najbliżsi. Nasz swojski i osobisty, polski Michał Wołodyjowski też zapragnął narzucić na głowę kamedulski kaptur po śmierci ukochanej. Przypominam jednak ten film sprzed trzydziestu z górą lat z innego powodu. Zbigniew Preisner, który skomponował do niego muzykę (mąż głównej bohaterki był wybitnym kompozytorem, więc i wyzwanie było ogromne), stworzył bowiem dzieło absolutnie doskonałe, a z niewiadomych mi właściwie przyczyn powróciło ono do mnie po tym długim czasie: uroczysty hymn, nazwany „Hymnem zjednoczenia Europy”, to... „Hymn o miłości” św. Pawła Apostoła z 13 rozdziału 1 Listu do Koryntian. Gdy absolutnie zafascynowany usłyszałem go po raz pierwszy, nie miałem pojęcia, że kilkadziesiąt lat później wielu będzie wolało o chrześcijańskich korzeniach tej cywilizacji zapomnieć albo im zaprzeczać. Słucham więc dziś tego greckiego monumentalnego hymnu, ulegam patosowi chwili, owszem, ale trudno nie ulec: Ἐὰν ταῖς γλώσσαις τῶν ἀνθρώπων λαλῶ καὶ τῶν ἀγγέλων („Gdybym mówił językami ludzi i aniołów”) – skanduje chór. Solistka przejmuje narrację niskim: πάντα στέγει, πάντα πιστεύει, πάντα ἐλπίζει, πάντα ὑπομένει („wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma”). Wyłączam nagranie, myśląc z goryczą: „kto dzisiaj pamięta, że to tacy ludzie kształtowali naszą cywilizację? Kogo to w ogóle dzisiaj obchodzi?”. Ta gorycz może i w zgorzknienie się we mnie przeradza, bo ostatnimi czasy w ogóle jakby mi przychodziło pisać tylko i wyłącznie o trosce o prawdę, najprawdopodobniej za sprawą ogólnej dezinformacji i powszechnych awantur o to, czy białe jest białe a czarne – czarne. Pewnie dlatego z jakimś rodzajem ulgi, czytam najnowszą książkę Agaty Puścikowskiej „Święci 1944. »Będziesz miłował«”. To też rodzaj... hymnu o miłości, bo na jej okładce wszystko płonie, podobnie jak i na naszej, płoną i aureole nad głowami tych, o których autorka pisze. Wstęp do książki kończy tak: „...powstanie odkrywane poprzez konkretnego człowieka, jego wybory, działania i ducha frapuje, pociąga i odmienia. Odpowiedzi każdy znajdzie sam. Ale my współcześni, osiemdziesiąt lat po powstaniu, też musimy pytać siebie: »Będziesz miłował?«. To podstawowe pytanie o człowieczeństwo. I to chyba wspólne, największe przesłanie »siedmiorga wspaniałych«. Przesłanie »świętych z powstania«, którzy... kochali”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.