Mamy w przemyśle filmowym nowy trend: reaktywacja dawno wymarłych gatunków. Na ekrany wracają bohaterowie przebojów sprzed pół wieku, o których powoli zapominano.
Dziadkowie mogą więc śmiało siadać przed telewizorami i dzielić z wnukami emocje z czasów swojej młodości. Co ciekawe, w kontynuacjach niegdysiejszych hitów występują ci sami aktorzy. I dają radę. Harrison Ford powraca jako Indiana Jones, Tom Cruise jako bohater „Top Gun”, zaś Eddie Murphy znów wciela się w Axela Foleya, „Gliniarza z Beverly Hills”. Ten ostatni film to propozycja Netflixa na wakacje.
Trzeba przyznać, że mimo obaw żaden z wymienionych sequeli nie był katastrofą, choć też żaden nie rzucił widzów na kolana. Nie było rozczarowań, udało się wskrzesić klimat kultowych filmów sprzed lat… i tyle. Nowa moda (na starocie) potwierdziła jedynie to, co wiemy od czasów „Rejsu”, czyli prawo inżyniera Mamonia: najbardziej lubimy to, co już znamy. Odpowiada nam – także na ekranie – towarzystwo „starych znajomych”, nawet jeśli niczym nas nie zaskakują. A może właśnie dlatego. Z kolei dla producentów inwestujących miliony dolarów w przemysł filmowy to nic innego jak wydatek z gwarancją zysku. Wniosek: możemy się spodziewać kolejnych kontynuacji i powrotów.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że nowy „Gliniarz z Beverly Hills” debiutuje od razu w streamingu, z pominięciem kin. O ile regułą staje się już dostępność praktycznie każdej nowości filmowej online, na życzenie, najczęściej w cenie biletu, o tyle rezygnacja w ogóle z dystrybucji kinowej daje do myślenia. I pokazuje, skąd tacy globalni giganci jak Netflix czerpią dziś największe zyski.
Następny krok jest w sumie łatwy do przewidzenia. Skoro w innym hicie tegorocznego lata Godzilla spotyka się z King Kongiem, nikt nie powinien być zaskoczony, jeśli latem 2025 roku Axel Foley pojawi się w jednym filmie z Rockym albo Rambo (Sylvester Stallone wszak wciąż jest w formie). Może też będzie ścigał kolejne wcielenie Terminatora? Najwyższy czas, by Indiana Jones – puśćmy wodze fantazji – udał się znów do Egiptu, gdzie czekają już Król Skorpion i Mumia. Jedynymi barierami ograniczającymi wyobraźnię w tej zabawie wydają się dostępność i sprawność aktorów nierozerwalnie związanych z daną postacią. Chociaż słowo „wydaje się” jest tu odpowiednie. Dla sztucznej inteligencji nie stanowi problemu wskrzeszenie na ekranie aktora dawno już nieżyjącego. Trzeba tylko rozwiązać kwestie prawne i etyczne. Nie ma wątpliwości, że najlepsze kancelarie w Hollywood już nad tym pracują.