Czy „Gość Niedzielny” zawiódł?

W odpowiedzi Tomaszowi Terlikowskiemu.

Kilka tygodni temu w tekście „Kościół wewnętrznie skłócony? Wokół polemiki Semki i Terlikowskiego” podzieliłem się swoimi uwagami inspirowanymi dyskusją, którą obaj wybitni publicyści przeprowadzili na łamach tygodników „Do Rzeczy” i „Plus Minus”. Na moje uwagi odpowiedział w najnowszym numerze tego ostatniego magazynu Tomasz Terlikowski. Wypada, bym odniósł się do jego tekstu.

Są dwa sposoby prowadzenia dyskusji. Pierwszy polega na współpracy w rozwiązywaniu podjętych problemów. Drugi – na realizacji taktyki „słomianej kukły”, czyli na takim „przykrojeniu” poglądów dyskutanta, by łatwo było je krytykować. Sądzę, że Tomasz Terlikowski w polemice ze mną wybrał tę drugą metodę. Nie wiem, czy uczynił to celowo, czy z powodu nieuwagi, czy to ja sam wywołałem zamieszenie przez brak ścisłości w mojej wypowiedzi. Tak czy inaczej – wyjaśniam.

Po pierwsze, nie było moją intencją branie „na ostrze polemiczne” samego Tomasza Terlikowskiego, „kompletnie pomijając fakt, że zarówno Piotr Semka, jak i jego środowisko także ma wyraziste poglądy na temat Kościoła”. Chodziło mi raczej o to, byśmy w sporach o Kościół nie zapomnieli o jego istocie. Kościół ma być przede wszystkim miejscem słuchania Chrystusa, a nie kolejną przestrzenią walki. Jeśli o tym zapomnimy, to być może zyskamy aplauz naszych stronników, stracimy jednak to, co w Kościele jest wyjątkowe.

Po drugie, nie twierdziłem, że debata o Kościele ma się odbywać wyłącznie „głęboko w instytucjach kościelnych” i że „media świeckie są nieodpowiednim miejscem dla [takiej] debaty”. Chodziło mi raczej o to, że naturalnym i pierwotnym miejscem rozmów o Kościele powinna być „szeroka przestrzeń Kościoła”, a więc nie tylko jego instytucje, ale także rozmaite gremia zaangażowanych świeckich katolików. Jeśli zaś udają się oni do mediów laickich – zwłaszcza takich, których linia ideowa daleka jest od religii – to po to, by przekazać rzetelną informację i dać świadectwo, a nie po to, by ferować wyroki i przenosić wewnątrzkościelne spory na obcy grunt. Praktyka taka, która przypomina opowiadanie „wszem wobec i każdemu z osobna” o swoich kłopotach lub kłótniach rodzinnych, jest i niekulturalna, i nieroztropna. Po co obarczać innych naszymi problemami? Po co wtajemniczać w nie tych, którym zależy na sensacji, a nie na terapii? Być może różnica między mną a Tomaszem Terlikowskim polega właśnie na tym, że on – w przeciwieństwie do mnie – wierzy w kompetencje terapeutyczne takich portali jak „Onet”.

Po trzecie, Tomasz Terlikowski niesprawiedliwie ocenia redakcję „Gościa Niedzielnego”. Zadaje bowiem jej redaktorom następujące pytania: „ile spraw dotyczących nadużyć seksualnych w Kościele ujawnili? Ilu skrzywdzonych wsparli, opisując ich spory z biskupami? Ile kwestii przemocy przełożonych wobec podwładnych w Kościele zostało opisanych w katolickich mediach? Obawiam się, że niewiele.” Ponieważ w „Gościu” jestem tylko gościem, nie będę odpowiadał za redakcję. Na podstawie lektury tego tygodnika i jego portalu z ostatnich lat mogę jednak uczciwie stwierdzić, że o wszystkich tych sprawach „Gość” pisał – choć nie na zasadzie, kto pierwszy lub kto więcej. Ważniejsze bowiem są inne zasady: zasada rzetelności (informujemy po sprawdzeniu wszystkich danych), zasada ostrożności (nie wydajemy jednoosobowych i bezwzględnych wyroków), zasada terapii (pomagamy leczyć, a nie szukamy sensacji) oraz zasada całej prawdy. Ta ostatnia zasada brzmi: mówić nie tylko o tym, co złe w Kościele, ale także mówić o tym, co w nim dobre, i mówić przede wszystkim o tym, co – w perspektywie wiary – jest w Nim najważniejsze. Być może mówienie (niemal) tylko o tym, co złe w Kościele, stało się w pewnym momencie istotą „kroniki przepowiedzianej katastrofy” Tomasza Terlikowskiego – misja tygodnika katolickiego jest jednak szersza. Być może fakt, że ostatnimi czasy znany publicysta zaczął się rozmijać z tą misją, spowodował niepotrzebne konflikty między nim a mediami katolickimi.

Tyle wyjaśnień. Mam nadzieję, że na pogłębioną dyskusję będzie jeszcze czas. Teraz zwrócę uwagę tylko na jedną rzecz. Tomasz Terlikowski jest nie tylko uzdolnionym publicystą, ale także doktorem filozofii, dzięki czemu nieraz wnosił i wciąż może wnosić do debaty publicznej spojrzenie z większego dystansu. Elementem filozoficznego dystansu jest jednak także pewien sceptycyzm, w tym sceptycyzm wobec własnych poglądów. Sceptycyzm – zamiast pewności siebie. Szkoda, że Tomasz Terlikowski ostatnio o tym zapomina. Szkoda też, że – oskarżając katolików o zamknięcie się w „medialnym getcie” – sam w analogicznym „getcie” się zamyka.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..