Tak działa lincz: natychmiast, bez prawa do obrony. Jest ostateczny i nieodwołalny w skutkach.
Lincz to „samowolne osądzenie i ukaranie domniemanego przestępcy przez osoby do tego nieuprawnione, z pominięciem postępowania sądowego”. Ktoś wzywa do linczu na wybranej osobie i organizuje emocje ludzi, przekształcając ich w tłum, który chce „wziąć sprawy (powrozy) w swoje ręce”. Ktoś? Dzisiaj tę rolę najczęściej odgrywają wielkie korporacje medialne.
Media o najpotężniejszym oddziaływaniu w Polsce to portale informacyjno-publicystyczne, połączone z pogodą, plotkami o celebrytach, sportem itp. Największe, mające od kilku do kilkunastu milionów odwiedzających dziennie, to wp, onet, tvn24, gazeta.pl. Podstawowe zasady są proste: 1. Liczą się tylko emocje; argumenty racjonalne są niepotrzebne. 2. Najskuteczniejsze są emocje negatywne: nienawiść, pogarda lub zawiść skierowana ku innym, tym spoza naszej bańki. Nienawiść kierowana przez 20, 30 lat w jednym kierunku przez najpotężniejsze media może „wychować” całe pokolenia. Jaki to kierunek? Dam przykłady z ostatnich dni: „Konfesjonał może stać się miejscem, w którym ksiądz nie jest duszpasterzem, ale staje się drapieżcą”; „Znany egzorcysta przed sądem”; „Ksiądz dopuścił się okropnych czynów. Sąd wymierzył mu karę”; „Parafianie wezwali policję”; „Ksiądz wywołał awanturę. »Grubo poleciał«. Sugerował datki”. To nic nowego. Pamiętamy choćby wytrwale przygotowywaną i powtarzaną przez TVN, i wspieraną przez galerników z pozostałych wymienionych (oraz setek niewymienionych) mediów, nagonkę na św. Jana Pawła II.
Tu skupię się na przykładzie, w którym jednak nie tyle ogólny, znany kierunek medialnego linczu budzić powinien refleksję, ale sposób jego przeprowadzania i skutki dla słabego, pozbawionego możliwości obrony obiektu nagonki. Oto 12 czerwca na jednym z wymienionych tutaj wielkich portali ukazał się artykuł dwóch autorów pod tytułem: „Diabeł opętał ten dom”. Chodzi oczywiście o dom pod formalną opieką „czarnych”, w tym wypadku – jezuitów. Konkretnie o cztery ośrodki Dzieła Pomocy Dzieciom w Krakowie i Żmiącej, które faktycznie założyli i prowadzą od kilkudziesięciu lat Jan Mader i jego żona Katarzyna. Do ośrodków trafiają dzieci z rodzin, „w których są problemy materialne czy z alkoholem, narkotykami”. Artykuł zaczyna się mocno: „Wyzwiska, szarpanie, częsty krzyk – tak (…) wyglądała przez lata rzeczywistość w placówkach Dzieła Pomocy Dzieciom”. Kilka przykładów wyzwisk („głupia”, „świętoszek”, „gówniarz”), jakie padały z ust Katarzyny Mader, zacytowanych jest dosłownie. O „szarpaniu” już trudno się dowiedzieć czegoś z artykułu. W końcu pojawia się zarzut najgorszy: „Każdy posiłek rozpoczyna się wspólną modlitwą. W niedzielę podopieczni placówki i pracownicy uczestniczą w mszy świętej. Byli wychowankowie zgodnie twierdzą: podczas wspólnej modlitwy pani Mader łatwo jest podpaść”. To już terror psychiczny… Może rzeczywiście trzeba interweniować?
Problem polega jednak na sformułowaniu użytym przez autorów tekstu: „Byli wychowankowie zgodnie twierdzą”. Otóż autorzy oparli się na – anonimowych! – relacjach kilkorga byłych wychowanków. Nie wspomnieli w ogóle o tym, że w czasie działalności ośrodków prowadzonych przez państwa Maderów udało się znaleźć nowe, dobre rodziny dla przeszło 500 innych podopiecznych. O tych, którzy nabyli umiejętności pozwalające na dobre funkcjonowanie w świecie i znaleźli dzięki Dziełu Pomocy Dzieciom nowe rodziny i nowe życie – nie ma w artykule słowa. Kilkaset takich osób podpisało po opublikowaniu tekstu-linczu apel w obronie dobrego imienia Dzieła i jego twórców. Padły proste pytania: „Czy Panowie wychowywali dzieci? A dzieci po traumach? A dzieci z alkoholu, z ADHD, z aspergerem? Z głodu, brudu, przemocy i gwałtów? Pomogliście kiedykolwiek takim dzieciom? Byliście z nimi? (…) Czy Wy widzieliście w ogóle te dzieci? Jakie są? Czy spędziliście w Ośrodku kilka dni? Może z noclegiem? (…) Pokazali Państwo pasję i zaangażowanie przejawiające się niewłaściwie dobranymi słowami i gwałtownością, ale nie pokazali Państwo innych słów – spokojnego wsparcia, dodawania otuchy i budowania wiary w samego siebie, że mimo okoliczności to dziecko/młody człowiek da radę i może wiele osiągnąć”. Nie ma tu miejsca, by przywoływać przytaczane przez (nieanonimowych) autorów listów w obronie zlinczowanej kobiety przykłady dobra, jakie od czterech dekad tworzą prowadzone przez nią domy. Rzecz jasna nigdy nie znalazły sobie te przykłady miejsca w mediach „głównego nurtu”. Pani Mader została w dniu opublikowania artykułu na portalu zawieszona w pracy. Nie ma wstępu do ośrodka. Tego samego dnia portal ogłosił, że potępili ją w ostrych słowach wojewoda oraz obecny marszałek sejmiku małopolskiego (wyłącznie na podstawie jednego artykułu, bez sprawdzania jego tez). Odcięli się także jezuici. Cztery dni później portal opublikował zdjęcie zlinczowanej: niech sąsiedzi wiedzą, kogo opluć, niech jej dzieci boją się wyjść na ulicę… Nienawistne komentarze pojawiły się pod zdjęciem natychmiast.
Tak działa lincz: natychmiast, bez prawa do obrony. Jest ostateczny i nieodwołalny w skutkach. Decyduje tylko siła (medialna). Codziennie wielkie portale znajdują sobie jakąś wygodną ofiarę – i kreują emocje tłumu.