Nowe prawo autorskie przyjmowane przez Sejm na progu wakacji nie wywołało wielkiego zainteresowania, trzeba było dopiero spektakularnej akcji mediów, których przyszłość w dużej mierze zależy od tej ustawy.
Ma ono bowiem zapewniać ludziom żyjącym z pisania, dziennikarzom i twórcom mediów (przenoszącym swoje prawa lub udzielającym licencji wielkim platformom cyfrowym) godziwe wynagrodzenie oraz ułatwiać jego egzekwowanie. Sejm przyjął nowe prawo, ale w wersji, która nie daje mniejszym wydawcom i twórcom ani gwarancji, ani narzędzi, by skutecznie dochodzić swoich praw. Stąd hasło solidarnie publikowane na okładkach, ekranach i witrynach: „Politycy, nie zabijajcie polskich mediów!”.
Jest w tym apelu oczywiście nuta przesady, ale rzecz jest naprawdę istotna, bo nie dotyczy jednej grupy zawodowej, ale przyszłości mediów w ogóle – stabilności ich źródeł utrzymania. Dziś przeciętny użytkownik szuka treści, które go interesują, głównie poprzez trzy wielkie bramy (Google, Meta, Microsoft). I choć nadal odpowiadają za ich powstanie redakcje, stacje, portale budowane latami, czytelnicy i widzowie coraz częściej identyfikują je już z inną marką – agregatora, gdzie z nawyku udają się po te treści. „W Somalii nazwano by to piractwem, w sferze medialnej jest to szanowany model biznesowy” – komentował Bill Keller, redaktor naczelny dziennika „New York Times”, odchodząc ze swego stanowiska. Nie ma bowiem czegoś takiego jak darmowe informacje w mediach. Magnat prasowy Rupert Murdoch napisał kiedyś, że nowomedialne porządki to przejaw kleptomanii i akt pasożytnictwa.
Niestety, los podmiotów działających na tym rynku, już nie analogowo, ale w sieci, można opisać najcelniej tzw. efektem św. Mateusza: bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni – biedniejsi, bo nie są czytani, słuchani ani oglądani. A jeśli nawet są, to ktoś inny na nich zarabia. Wiadomo, że dla agregacji (rozumianej jako montaż informacji z różnych źródeł dostępny w jednym miejscu) nie ma dziś alternatywy. Można jedynie spierać się, ile w tym modelu jest brutalnego piractwa, a ile uczciwego podziału zysków. Nowe prawo ma go zapewnić, ale konkretów w nim niewiele, są jedynie ogólne deklaracje. Problem dotyczy głównie małych i średnich graczy, niemających szans w negocjacjach z kartelem Big Tech. Życie ich tego nauczyło. Czytając przepisy uchwalone przez Sejm, trudno oprzeć się wrażeniu, że na pozór zmienia się w prawie autorskim wiele… by nadal wszystko było po staremu. Kto na tym skorzysta? Na pewno nie autorzy, raczej globalni piraci.