Tekst Cezarego Gmyza w „Uważam Rze” (nr 19/2011) nie poszerza wiedzy na temat kontaktów śp. abp. Józefa Życińskiego z SB. Wiele zaś w nim insynuacji, stygmatyzujących zmarłego metropolitę.
Biskup kontakty potwierdza
W swych publicznych wypowiedziach, a także podczas kilku spotkań ze mną w tej sprawie abp Życiński potwierdzał znajomość wszystkich funkcjonariuszy, którzy są wymienieni w jego dokumentacji. Obszernie ich także charakteryzował, podając opis zewnętrzny, który zgadza się z zachowaną dokumentacją tych esbeków. O ile kontakt z płk Perliceuszem był incydentalny i miał miejsce w listopadzie 1977 r. podczas rozmów na temat paszportu na wyjazd do USA, z innymi, a zwłaszcza kpt. Boczkiem, ks. Życiński spotykał się częściej. Zawsze kiedy odbierał, bądź oddawał paszport. Potwierdzał, że jedno ze spotkań odbywało się w lokalu naprzeciwko biura paszportowego, gdzie ppłk Perliceusz próbował mu wręczyć w listopadzie 1977 r. komplet kryształowych kieliszków, którego nie przyjął. W tym lokalu miano mu także przekazać książki, zabrane mu w czasie rewizji osobistej, gdy wracał z podróży służbowej do Londynu. Być może w takich okolicznościach doszło do wizyt ks. Życińskiego w lokalu konspiracyjnym „Wanda”.
Niewątpliwie rejestrację jako TW należy łączyć ze staraniami ks. Życińskiego o paszport na wyjazd do USA. Paszport otrzymał 11 listopada 1977 r., a zarejestrowany został dzień później. Jak wyglądały rozmowy między duchownym a funkcjonariuszami, nie wiemy. On sam opisywał je jako rutynowe kontakty przy okazji wizyt w urzędzie paszportowym w Krakowie i Częstochowie, połączone z rozmowami o sprawach ogólnych. Propozycja współpracy, według niego, nigdy nie padła, a tym bardziej on do niczego się nie zobowiązywał. Nie ma dokumentów, które mogłyby zaprzeczyć tej wersji, albo ją potwierdzić.
Z drugiej jednak strony fakt, że ks. Życiński tak długo figurował w esbeckiej ewidencji, zdaje się świadczyć, że także druga strona miała z tych kontaktów jakieś korzyści, gdyż w przeciwnym wypadku nie utrzymywano by tak długo fikcji w dokumentacji. Tezę tę wzmacnia umieszczenie pseudonimu „Filozof” w dokumencie powstałym w czasie przygotowań do przyjazdu papieża do Polski w 1979 r. Był to dokument wewnętrzny, sporządzany na potrzeby centrali, i funkcjonariusz, który go sporządził, musiał się liczyć z tym, że „góra” może chcieć jakoś wykorzystać zaprezentowane przez niego „aktywa operacyjne”. Pytany o to abp Życiński mówił, że zarówno przed, pierwszą pielgrzymką Ojca Świętego do Polski, jak i w jej trakcie nie miał żadnego kontaktu z kpt. Boczkiem.
Co z tego wynika?
Co z tych dokumentów wynika? W odróżnieniu od Gmyza, który całą swą publikację napisał w taki sposób, aby przekonać czytelnika, że TW „Filozof” to ks. Józef Życiński, a werbunek, a więc czynność wymagająca akceptacji osoby pozyskanej do współpracy, miał rzeczywiście miejsce, na podstawie istniejącej dokumentacji mogę jedynie powiedzieć, że ks. Józef Życiński był w latach 1977–1990 zarejestrowany w ewidencji SB jako tajny współpracownik o pseudonimie „Filozof”. Nie ma natomiast żadnych dokumentów, na podstawie których można by cokolwiek powiedzieć na temat tego czy rzeczywiście ta współpraca miała miejsce i co ewentualnie było jej przedmiotem. Jestem przekonany, że gdyby abp Życiński złożył oświadczenie o tym, że nie był tajnym współpracownikiem bezpieki, pionowi lustracyjnemu IPN przy tym stanie dokumentów byłoby trudno
zakwestionować jego prawdziwość. Zwłaszcza uwzględniając okoliczność, o której mówił przed tygodniem w wywiadzie dla GN prezes IPN Łukasz Kamiński, pytany o badania na temat agentury wśród duchowieństwa: „Sama kwestia jest jednak niezwykle trudna do badania ze względu na stan bazy źródłowej oraz specyficzne rozwiązania przyjęte w pionie IV w latach 70., polegające m.in. na bardzo luźnych kryteriach przy ewidencjonowaniu tej agentury. To stwarza wielkie trudności interpretacyjne przy ocenie samego faktu rejestrowania kogoś jako tajnego współpracownika tego pionu”.
Gmyz tych problemów nie miał, co poniekąd jest znakiem firmowym jego lustracyjnej publicystyki na temat biskupów katolickich. Gdy brakuje twardego dowodu, zawsze ma na podorędziu insynuację i formułę, że współpraca, choć nieudowodniona, była możliwa, a nawet prawdopodobna.
Andrzej Grajewski