Dziwne to były mistrzostwa. Niby wszystko przebiegało jak zwykle: dla nas się skończyły, gdy faworyci jeszcze na dobre ich nie zaczęli.
Z tą różnicą, że przed pierwszym meczem w mediach (nawet tych społecznościowych) panował spokój, by nie rzec – rezygnacja. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nikt nie podkręcał emocji, nie prężono muskułów. Mówiąc delikatnie, nie przesadzano z optymizmem, dominował chłodny realizm. Po porażce naszych piłkarzy z Holandią komentatorzy i kibice – wbrew faktom – znów uwierzyli w Biało-Czerwonych, a przede wszystkim w ich trenera. Mecz z Austrią przyniósł zimny prysznic i medialny lincz „nieudaczników”. Znów oglądaliśmy wysyp złośliwych memów, a negatywnym bohaterem reprezentacji stał się jej kapitan, który wszedł na boisko i… wszystko przestało działać. Przed Francją emocje opadły do stanu wyjściowego, by po honorowym remisie znów eksplodować. Komentatorzy obwieścili: „mamy wreszcie reprezentację”, a kibice koczowali na Okęciu, by w środku nocy witać bohaterów. Zwariować można z tą piłką…
Natura kibica już taka jest – dwubiegunowa. Kocha lub nienawidzi, uwielbia albo pogardza. Zero letniości. Tak jest zapewne wszędzie. Amplituda emocji może skakać nawet w trakcie jednego meczu. Ale prawdziwy kibic znosi swój los z godnością. Zawsze wraca, nigdy nie traci nadziei. Kibic szyderca, wylewający swoją żółć w necie, zwykle upatruje sobie jedną ofiarę, nad którą pastwi się z lubością. Oczywiście najlepiej do takiej roli nadaje się Robert Lewandowski, ale – może poza bramkarzami i Kacprem Urbańskim – kopanie każdego leżącego na murawie i wracającego z Niemiec na tarczy piłkarza to dziś ulubiona rozrywka sporej rzeszy rodaków.
Bo też prawda jest brutalna, zajęliśmy 23. miejsce na 24 drużyny biorące udział w tym turnieju. Nie powinniśmy się w ogóle tam znaleźć. Jak to ktoś zgrabnie ujął: nie potrafimy dobrze bronić, za to fatalnie atakujemy. Rzecz jednak nie w umiejętnościach czysto piłkarskich. Niestety, to nie są wojownicy, szwoleżerowie, husaria. Drużyny o porównywalnych umiejętnościach indywidualnych, a nawet z mniejszą podażą gwiazd (Gruzja, Słowacja, Rumunia) biły Polskę na głowę walecznością. I to jest największy ból. Wyziera on z każdego konta w sieci, czują go zarówno hejterzy, jak i życzliwi krytycy kadry. Mamy kilku lepszych i paru gorszych piłkarzy, ale przede wszystkim nie mamy drużyny. Jak ją stworzyć? Może przydałyby się korepetycje u… siatkarzy? Albo siatkarek. Pół żartem, pół serio, bo rzecz chyba w podejściu do pracy, w mentalności, budowaniu tego, co Amerykanie zwą team spirit. Po prostu ducha nam trzeba!